13.02.2015

LOOKFANTASTIC CZYLI KARMIMY PUDEŁKOWY ZAKUPOHOLIZM

Nazywam się Szuflada i jestem pudełkoholiczką. Nic na to nie poradzę, że gdy widzę pudełko z kosmetykami, muszę je mieć. Może to się leczy, ale na razie mi to nie przeszkadza.

Pudełko na stronie www.lookfantastic.com obserwowałam od jakiegoś czasu, rozważając za i przeciw.

Po pierwsze są tam głównie marki, których nie znam. Może to być argument na plus, bo po to są pudełka, żeby poznawać nowe kosmetyki. Ale może też być na minus, jeśli kosmetyki okażą się totalną porażką.

Po drugie pudełko jest drogie. Kosztuje 15 funtów (przesyłka jest wliczona w cenę), co przy dzisiejszym kursie daje nam około 85 złotych. Czyli prawie tyle ile zapłacimy za 2 polskie pudełka beGlossy lub Shinybox.

Po trzecie po tym, gdy Memebox przestał wysyłać swoje pudełka do Polski trzeba się jakoś pocieszyć, więc po co ja tu w ogóle prowadzę  jakieś  rozważania?

Na przesyłkę czekałam dwa tygodnie od momentu zapłaty. Długo. Ale za to dostałam eleganckie czarne pudełko  z pięcioma produktami.



Nigdy nie miałam żadnej z tych marek, nawet nie jestem pewna czy o nich słyszałam. Tak samo było jednak z kosmetykami koreańskimi - radośnie odkrywałam i odkrywam nadal koreańskie marki. Pora na chwilę powrócić do Europy. I wybrać się do USA.

Lekkim rozczarowaniem był fakt, że są to tylko miniaturki produktów. Oprócz kredki do oczu BellaPierre, która jest kredką pełnowymiarową, mineralną. Zajrzałam do ich sklepu internetowego, ale kosmetyki do makijażu mnie nie kręcą. Ta kredka kosztuje 14 euro. Nie wiem czy to dużo, jak na kredkę, bo wszystkie kredki (wszystkie dwie) jakie posiadam, pochodzą z pudełek subskrypcyjnych. Rzadko robię sobie kreski na powiekach, nie mam wprawy, nie umiem tego, zdecydowanie potrzebuję kursu pierwszej pomocy makijażowej. Albo osobistej makijażystki.

Obiecującym produktem jest olejek Moroccanoil Treatment do każdego rodzaju włosów. Używam olejku arganowego BC Schwarzkopf, chętnie je porównam. W szklanej butelce jest 25 ml produktu. Nie przepadam za szklanymi opakowaniami w łazience, bo zawsze się boję, że kosmetyk wyślizgnie mi się z ręki i rozbije umywalkę. Mam niestety wybitne zdolności destrukcyjne.


Ulotka mówi, że olejek kosztuje 13,45 funtów. Znalazłam polski sklep firmowy, gdzie ten olejek kosztuje 61,99 zł. (Mam tu dzisiaj straszny misz-masz walutowy, ale nie chce mi się wszystkiego przeliczać).

Usprawiedliwiając pudełkoholizm muszę podkreślić, że kosmetyki pełnią funkcję edukacyjną. Do dzisiaj nie miałam pojęcia o istnieniu owocu paw paw. Z zewnątrz wygląda, jak mango, ale w środku ma wiele małych pestek. Ktoś wie, jak on smakuje?
Paw paw jest jednym ze składników wszystkorobiącego balsamu marki Dr PawPaw. Balsam jest bezwonny, dosyć tłusty (mam go właśnie na ustach), dobrze nawilża i może być stosowany także na skórę, włosy, paznokcie i skorki wokół paznokci.

Poznałam też markę Monu, której przedstawicielem w pudełku jest Illuminating Primer SPF15. Miniaturka rozświetlającej bazy obiecuje naturalny wygląd i rozświetlenie skóry.

Kolejna nowość (dla mnie nowość) to Korres -  marka grecka. W pudełku znalazło się cytrusowe mleczko do ciała, które w ogóle nie pachnie cytrusami, a na dodatek jest w opakowaniu, z którego nijak nie da się go wycisnąć bez rozchlapania wszystkiego na boki, ewentualnie bez cienkiej szpatułki. Jakoś sobie poradzę, bo szkoda nie potraktować ciała olejkiem migdałowym, aloesem, prowitaminą B5 i masłem shea. Niech ciało też ma coś z życia.

I na koniec czarne mydełko, które mnie przeraża kolorem, ale wiem, że tak musi być, bo w 97% składa się z błota z Morza Martwego. W błocie siedzą dobroczynne składniki peelingujące,  stymulujące, regenerujące i oczyszczające oraz 26 różnych minerałów. Na stronie Erno Laszlo pełnowymiarowe mydło kosztuje 45$.



Po otwarciu pudełka nie byłam zachwycona. Jakieś takie małe te opakowania i obco brzmiące nazwy. Ale pisząc o tych kosmetykach, czytając o nich w sieci, wąchając je i smarując się, dochodzę jednak do wniosku, że zawartość mi się podoba. Myślę, że dam szansę zaistnieć kredce i - kto wie - może nawet pokonam irracjonalny strach przed czarnym mydłem?

UPDATE dnia następnego

KORRES. Po porannym prysznicu użyłam mleczka do ciała. Twarda buteleczka z niewielkim otworem, bez dozownika, nie jest najlepszym pomysłem dla kosmetyku o dosyć gęstej konsystencji. Udało mi się jakoś go  wytrząsnąć i zaczęłam wcierać. Od razu pomyślałam, że to nie dla mnie - mleczko ślimaczyło się po skórze, rozmazywało się, ale nie wnikało w skórę. Masowałam, masowałam i masowałam, przekreślając w myślach Korres na wieki. Podstawową cechą mojego balsamu do ciała musi być błyskawiczna wchłanialność. Już wyobrażałam sobie, ze spędzę kolejną godzinę na golasa, posmarowałam sobie pięty sztyftem Scholla i... Korres się ulotnił. Skóra jest totalnie sucha, a jednocześnie czuję, że jest  nawilżona i odżywiona. I mógłby się Korres stać moim ulubionym balsamem, gdyby nie zapach. Nie potrafię go określić, ale nie jest przyjemny. Jakiś taki męski. Nie podoba mi się.