9.11.2015

REVITALIZING SUPREME GLOBAL ANTI-AGING CREME ESTEE LAUDER CZYLI KREM

Zawsze miałam wrażenie, że kosmetyki Estee Lauder są kosmetykami dla dojrzałych kobiet, a wręcz starszych pań. To prawdopodobnie wina designu - nobliwych i eleganckich słoiczków."Zawsze" trwało i  trwało, dopóki nie uświadomiłam sobie, że oto jestem dojrzałą kobietą, jeszcze nie starszą, ale zdecydowanie dojrzałą, przekroczyłam półmetek (jeśli weźmiemy pod uwagę długość życia członków rodziny po mieczu, która znacznie wykracza poza statystyki, bo jeśli popatrzeć po kądzieli, to w zasadzie powinnam się już zbierać).
Sięgnęłam więc po złoty słoik z kremem, który obiecał mi, że zmniejszy wiele oznak starzenia się skóry. 
Władca Czasu czyli Doktor, któremu nie straszny upływ czasu. Oraz krem.

Czy Wam też się zdarza, że jednego dnia patrzycie w lustro i możecie góry przenosić, albo bez makijażu reklamować skuteczność produktów pielęgnacyjnych, a następnego dnia to samo lustro pokazuje kobietę starszą o 10 lat? Trafiłam na ten gorszy dzień, więc szybko zamówiłam sobie krem. 
Chociaż Estee Lauder ma w ofercie wiele kremów dla cery dojrzałej, wybrałam ten, bo:
  • złoty słoiczek pasował mi do łazienki (no co? kryterium, jak każde inne)
  • do kremu dołączona była kosmetyczka oraz miniatury trzech produktów - krem pod oczy z tej samej serii w równie eleganckim, szklanym, maleńkim słoiczku (5 ml kremu wystarczyło mi na tydzień), 7 ml Advanced Night Serum i wysuszająca mnie na wiór  pianka Advanced Clean (50 ml)  - to wszystko w cenie kremu (w czerwcu 2015 - 375 zł, dzisiaj sam krem kosztuje 380 zł)
  • w prezencie za zakupy powyżej 370 zł otrzymałam kosmetyczkę z siedmioma miniaturami (było trochę pielęgnacji i trochę kolorówki) - w każdym razie prezentów było mnóstwo, wszystkie się sprawdziły i za to właśnie lubię zakupy na stronie Estee Lauder. I nie jest to wpis sponsorowany).
Takie prezenciki dołączone były do zamówienia. Maleńkie zdjęcia pobrałam z historii swoich zamówień na stronie sklepu www.esteelauder.pl
Krem ma bardzo bogatą konsystencję, łatwo się rozsmarowuje, ma idealny poślizg. Po pierwszym użyciu (a użyłam go rano) wystraszyłam się, że nigdy nie wsiąknie i będę tak stać i spóźniać się do pracy. Albo go zetrę. Doszłam do wniosku, że będę go używać tylko na noc. Ale oto po chwili nastąpił przełom. Gęsta warstwa  kremu wchłonęła się błyskawicznie, a skóra podskoczyła i zaklaskała w dłonie, krzycząc "mój ci on jest!". Nawilżona. Wygładzona. Odżywiona taka.
Ale to jeszcze nie koniec. Poczułam bowiem, że mam twarz idealną do nałożenia podkładu w poduszce. Nie jestem fanką tych podkładów (tzn. jestem, ciągle je kupuję, bo mam nadzieję, że ten następny będzie idealny, ale one nie chcą się na mnie trzymać). I oto znalazłam swój krem pod podkład! 
Nie podam Wam teraz  składników (chociaż sama jestem ciekawa, co tam siedzi), bo wyrzuciłam ulotkę, a nie mogę tych składników nigdzie wygooglać (czyżbym nie umiała googlać?). Na żadnej ze stron Estee Lauder nie podaje INCI (wysłałam maila, uzupełnię wpis, gdy tylko je dostanę). Chwali się za to technologią IntuiGen™, technologią,  która "zna potrzeby Twojej skóry". I tylko tyle na ten temat. Właściwie nie jest mi do szczęścia potrzebna znajomość składników (słyszę, jak zgrzytacie zębami). Zużyłam cały słoiczek, czuję się nawilżona i wypielęgnowana, mogłam przez miesiąc używać moich cushionów i mieć pewność, że wyglądam dobrze.
Krem nie sprawił cudów, bo wiadomo, że cudów nie ma. Czuję jednak, że jest dla mnie odpowiedni, bo spełnia kilka kryteriów:
  • szybko się wchłaniania,a jeśli używam kremu na dzień - musi się wchłaniać szybko
  • nie pachnie (skoro nie przeszkadzają mi lekkie i przyjemne zapachy kremów, tym bardziej nie przeszkadza mi brak zapachu; tak sobie myślę, że nie może mi przeszkadzać coś, czego nie ma)
  • tuż po nałożeniu kremu jest mi bardzo przyjemnie, a w ciągu dnia nie myślę o tym, żeby się nawilżyć, a więc działa przez cały czas
  • nie wyglądam gorzej, niż miesiąc temu, więc chyba działa


14.10.2015

MINI RECENZJE MINI PRODUKTÓW II CZYLI CO PISZCZY W LOOKFANTASTIC - MURAD I NUXE


Październikowy Lookfantastic był wypełniony kosmetykami po brzegi. Mam więc co próbować, ale nie mogę czekać, aż zużyję wszystkie kosmetyki z tego boxa, bo twarz mam tylko jedną, a blog zarasta pajęczyną.

Oto dwie tubki, które poszły na pierwszy ogień. Produkty Nuxe i Murad dosyć często pojawiają się w Lookfantastic. Zupełnie mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, Te kosmetyki są takie nasze - europejskie znaczy. Ot, taki krótki odpoczynek od kosmetyków azjatyckich, które panoszą się w szufladzie.

Zaczęłam od kremu do rąk Nuxe - bo wiadomo, że kremów do rąk (oraz torebek, w których można nosić te kremy) nigdy za wiele.



Nuxe jest firmą francuską, a jej sztandarowym produktem jest suchy olejek Huile Prodigieuse. Krem do rąk i paznokci z linii  Reve de miel  zawiera miód, słonecznik, różne olejki oraz witaminę E i ma za zadanie naprawić i  odżywić suchą skórę dłoni oraz  chronić ją - jak to krem. Wchłania się błyskawicznie, co dla mnie ma ogromne znaczenie w przypadku kremu do rąk. Naprawdę nawilża i sprawia, że dłonie natychmiast wyglądają ładnie. Ale... Próżno się w nim doszukać zapachu miodu. Spodziewałam się lekkiego, słodkiego aromatu, a krem zaatakował mnie silnym, nieprzyjemnym i nieznośnie długo utrzymującym się zapachem. 15 ml to nie jest wiele, ale nie jestem pewna czy dam radę go zużyć.

Zauważyłam, że mam problem z wieloma naturalnymi kosmetykami ze względu na ich zapachy. Często odbieram je, jako bardzo nieprzyjemne. Nie mam w zwyczaju się męczyć i zużywać ich na siłę, więc często lądują w koszu. A serce mi pęka...


Drugi kosmetyk - AHA/BHA Exfoliating Cleanser MURAD w ogóle nie pachnie. Obiecuje za to kompleksową odnowę starzejącej się skóry, rozpuszczenie martwych komórek naskórka i przywrócenie blasku. Można go stosować kilka razy w tygodniu. Dla mnie był to pierwszy raz.
Z reguły stosuję wszelkie peelingi tylko raz w tygodniu i wybieram peelingi enzymatyczne, bardzo delikatne. Moim numerem jeden jest Kanebo Sensai Silk Peeling Powder, który nigdy się nie kończy. Ostatnio testuję podobny proszek firmy Tatcha.  Ale skoro mam Murad - dajmy mu szansę.



Relacja niemal na żywo.

Peeling ma rzadką konsystencję i mocno wyczuwalne ostre drobinki. Nie lubię, gdy coś mi zdziera twarz, więc jest pewne, że się nie zaprzyjaźnimy. Jeśli jednak to wam nie przeszkadza, efekt jest spektakularny. Widoczny na pierwszy rzut oka. Twarz jaśnieje i jest naprawdę czysta.

Niestety... Po godzinie od zmycia peelingu i zastosowaniu nawilżającej maski w płachcie, twarz trochę mnie piecze i jest mocno rozgrzana. Czuję, że skóra mi się kurczy i nie jest to przyjemne uczucie.

Gruba warstwa kojącego kremu Bavar Oriental Lab przyniosła mi ulgę. I tym sposobem powróciliśmy do korzeni. Czyli do kosmetyków koreańskich.

1.09.2015

MINI RECENZJE MINI PRODUKTÓW CZYLI ZUŻYWANIE ZAPASÓW

W każdej szufladzie z kremami znajdą się miniaturki kosmetyków. Ja mam ich mnóstwo, głównie ze względu na moje pudełkowe uzależnienie. Muszę  się jednak pochwalić, że powoli wychodzę z nałogu. Nie przedłużyłam subskrypcji Shinyboxa, ani beGlossy (chociaż dostanę jeszcze jedno pudełko za uzbierane punkty). Nie kupię następnego Naturalnie z Pudełka, bo wrześniowe w ogóle mi się nie podoba. Chillbox mnie nie kręci. Zostaję tylko przy Lookfantastic - zupełnie przez przypadek zresztą, bo zamówiłam roczną subskrypcję, nie sprawdzając, że Lookfantastic pobiera należność za cały rok z góry. Ta "przygoda"  uświadomiła mi mój problem - zrobiłam zakupy, zupełnie nie zwracając uwagi ile płacę - byle szybko, byle mieć, już, natychmiast.

Do mini rzeczy więc!

1. Eau d'orange verte - Hermes - miła niespodzianka w łazience wiedeńskiego Sofitelu. Rozczarowująca.  Umyłam się i pachniałam, jak facet. Zapach wody kolońskiej chodził za mną cały dzień.



2. Miracle Spray 10 w 1 - Beauty Works. Produkt, który robi włosom dobrze - nawilża, wzmacnia, odżywia, nabłyszcza, zapobiega rozdwajaniu się końcówek, chroni przed ciepłem suszarki, nadaje włosom objętość, ułatwia stylizację, wygładza i jest pełen przeciwutleniaczy. 50 ml cudu. Lubię odżywki w sprayu i ta odżywka została właśnie moją ulubioną. Łatwa w użyciu, włosy  rozczesują się bez problemu i można ułożyć fryzurę bez dodatkowych kosmetyków. Mam półdługie włosy, lubię, gdy są proste i się nie rozłażą na wszystkie strony. Myję i suszę je co rano, Miracle Spray znacznie poprawił mi poranną jakość życia. Jest bardzo wydajny, używam go już 2 tygodnie i jeszcze trochę zostało. (Z Lookfantastic - chcę dużą butlę!)



3. Moisture Surge Overnight Mask - Clinique  czyli po naszemu sleeping pack. 15 ml
Nawilża. I chociaż niektóre produkty Clinique są zawsze w mojej szufladzie, ta maska tam się nie pojawi. Bo jest nudna. Bardzo poprawna. Ale nie ma "tego czegoś" (nie pytajcie mnie tylko czego i co bym w niej zmieniła,  bo czasem z kosmetykami tak po prostu jest, że są nijakie).
Wystarczyła na 5 razy. (Prezent do zakupów)



4. Thirstymud Hydrating Treatment - Glamglow 15 g - nawilżająca maseczka o kremowej konsystencji w kolorze gryczanego miodu i o uroczym zapachu (w opisie jest kokos, ja czuję karmel). Sesja nawilżania i aromaterapii w jednym. Stosuję na noc, nie zmywam, bo szybko zasypiam. Pachnie tak, ach! Rano już nie pachnie, ale skóra wygląda na zadowoloną. (Miniaturka z Douglas Box of Beauty, w którym głównym produktem była pełnowymiarowa czarna maska Glamglow).


Cdn. I to nawet kilka razy, bo miniatur ci u mnie dostatek. A ponieważ moja autoterapia zakupoholizmu polega też na niekupowaniu (tak dużo, jak do tej pory) - zużywam.

10.07.2015

SIELSKI BOX - EKO KOSMETYKI

Sielski Box mignął mi na fejsie, ale nie brałam go nigdy pod uwagę, bo nie lubię pudeł z jedzeniem. Gdy mignął mi raz jeszcze hasłem EKO KOSMETYKI - zamówiłam bez mrugnięcia okiem.
Może powinnam jednak była pomrugać trochę, bo najpierw przez pomyłkę zamówiłam właśnie ten z jedzeniem. No trudno. Spożyję ze smakiem,

Przesyłka była doskonale zabezpieczona, wypełniona eleganckimi, ekologicznymi ścinkami, które zaśmieciły cała kuchnię. Muszę trochę ponarzekać, bo do zawartości nie mam (prawie) żadnych zastrzeżeń.

Oto zawartość Sielskiego Boxa :



Jak widać, wszystkie kosmetyki są pełnowymiarowe.

Najbardziej ucieszyłam się z kremu Clochee (100% naturalnych składników), bo widzę wszędzie tę markę, a nie miałam jeszcze okazji niczego wypróbować.  Krem jest umieszczony w eleganckim szklanym opakowaniu z pompką (byle tylko nie wyśliznął mi się z ręki i nie upadła na płytki w łazience!). Wchłania się błyskawicznie i zobaczymy  wkrótce czy nawilży mnie i ujędrni. Równie błyskawicznie trzeba go zużyć, bo jego data przydatności to październik 2015. To jest jedyny zgrzyt tego pudełka. Ale w sumie nie wiem dlaczego mnie to zdenerwowało, bo i tak mam zamiar używać go od dzisiaj. W tej chwili mam tylko dwa kremy do twarzy - Clinique na dzień i Iope na noc, drugi krem na dzień zmieści się bez problemu. 

Przez długą chwilę zastanawiałam się czy otwierać balsam do rąk Pat&Rub, bo kremy do rąk mam poupychane w każdym kącie mieszkania, w każdej szufladzie i przy każdym fotelu. Ciekawość zwyciężyła.

Dziewczyny! I chłopaki - jeśli tu zaglądacie! To jest najpiękniej pachnący krem do rąk, jaki kiedykolwiek chodził po świecie. Najpierw pachnie kokosem, a potem przebija się mocna, cytrynowa nuta. Muszę głupio wyglądać, gdy tak siedzę i wącham dłonie... Poza tym to kolejne opakowanie z pompką i na dodatek ogromne - 100 ml. 
W składzie ma olej kokosowy, masło awokado, olejek z trawy cytrynowej, ekstrakt z cytryny, masło z oliwek, kwas hialuronowy, naturalną witaminę E oraz "inne roślinne substancje natłuszczające i nawilżające". Wszystkie te składniki to surowce naturalne i z certyfikatem ekologicznym.

Są dwa kosmetyki Sylveco - kremowy żel do ciała i rokitnikowa pomadka ochronna. Zostaną zużyte, skoro są. Jakoś nie pałam miłością do Sylveco, ale u mnie się nic nie marnuje. Żel oddam synowi, niech się dziecko umyje porządnie, a pomadkę wrzucę do którejś z torebek. Pomadka dziwnie pachnie, niby cynamonem, ale cynamon pachnie inaczej. Może tak właśnie pachnie rokitnik, ale nie jest to mój ulubiony zapach.

Jest jeszcze ręcznie robione mydło Enklare, z którego ucieszy się teściowa. Zapach nie przebija się przez foliowe opakowanie, ale z lektury składników wnioskuję, że będzie pachniało kokosem

Załączono też mnóstwo próbek i broszurek z Sylveco.

Pudło kosztowało 89 zł i jeśli Sielski Box wypuści jeszcze kosmetyczną edycję, na pewno złożę zamówienie. 

Niedawno dostałam też kosmetyki z "Naturalnie z pudełka" -większość zupełnie mi nie znanych, ale także ekologicznych. Część z nich testuję teraz na sobie i niedługo o nich napiszę, ale mogę już powiedzieć, że po pierwszym zachwycie nad zawartością,  taką eko bardzo, wow, mój entuzjazm opada. 

13.06.2015

INSPIRED BY CHARLIZE MYSTERY - CZYLI NIE MOGĘ SIĘ DO NICZEGO PRZYCZEPIĆ

Pudełko Inspired By Charlize Mystery jest pudełkiem idealnym. 

Ma same plusy.

+ Jest duże i ciężkie

+Jest wypełnione po brzegi kosmetykami, które znam i lubię:



+Płyn micelarny Biodermy Sensibio H2O, którego używam zawsze i od zawsze, a właśnie mi się kończy butelka. Miałam go wprawdzie nie kupować teraz, bo zamówiłam w Berdever płyn Derizum, który już dotarł i czeka na otwarcie, ale widocznie nie jest mi pisane nieposiadanie Biodermy. To jak ze smartfonem - jeśli go nie ma w pobliżu, czuję się nieswojo. Nie muszę go używać, ale muszę go mieć.



+ Vip Gold Super Plus BB Cream - krem BB, dla którego zamówiłam to pudełko. Chciałam go wypróbować, skoro nadarzyła się okazja. Pierwsza próba koloru na dłoni wypadła idealnie. Podoba mi się opakowanie z pompką, jest eleganckie i funkcjonalne. 





+ Odżywka do paznokci i serum do rąk i paznokci firmy Cztery Pory Roku.
Obydwa produkty były kiedyś w ShinyBoxie i używam ich regularnie. Odżywka ma pędzelek i jest łatwa w użyciu, podobnie jak serum trzymam ją obok fotela, na którym oglądam filmy i używam ich w przerwie na reklamy. Lubię je, prawie mi się kończą, więc dobrze, że są.



+Żel pod prysznic Anatomicals ma wygodne opakowanie, ładnie pachnie, czego więcej wymagać od żelu pod prysznic?

+ Biosiarczkowy żel do mycia twarzy - coś nowego do wypróbowania

+ Książka "Nie mam się w co ubrać" - do przejrzenia, odłożenia na półkę i sięgnięcia po nią za 10 lat, żeby sobie przypomnieć, jak się ludzie nosili onegdaj.

+/- Czekoladki wedlowskie. Smaczne. Minus za to, że będę musiała dłużej skakać. 

Do zamówienia trzech pudeł Inspired By (mam jeszcze box Ewy Chodakowskiej i  Kasi Tusk) nie skłoniły mnie firmujące je nazwiska. 
Box Chodakowskiej zamówiłam z ciekawości, bo ostatnio regularnie ćwiczę i chyba pomyślałam sobie, że wyskoczy z niego dżin i bez wysiłku stanę się smukła i schudnę. I właśnie sobie zaprzeczyłam. Jednak do zakupu tego boxa skłoniła mnie magia nazwiska Chodakowskiej. A wyskoczyła z niego skakanka, no i teraz nie mam wyjścia, muszę skakać. 

Box Kasi Tusk zamówiłam z powodu wody toaletowej Daisy - bo była, bo ładnie pachnie, bo ma śliczny flakonik. Nie otworzyłam jej jeszcze, zastanawiam się czy ktoś nie ma niedługo jakiegoś święta, żeby mu ten zapach podarować. Lubię mieć w zapasie ładne drobiazgi, bo sprawdzają się doskonale w nagłych, prezentowych sytuacjach.
O Charlize Mystery nie słyszałam wcześniej. Zajrzałam na jej blog.  Sprawdziłam cenę kremu Skin79 (od 99 zł do 130 zł) i stwierdziłam, że się opłaca:) Ten box kosztował z przesyłką 109 zł.
Był najlepszy.

Pomimo tego, że anulowałam wszystkie subskrybcje, nie twierdzę, że zakończyłam przygodę z Inspired By. Może następna edycja skusi mnie ciekawą zapowiedzią. 

Zaczynam swój własny projekt pt. "Nie kupuję kosmetyków, dopóki nie wykorzystam tych, które mam  w domu.". ROTFL.

30.05.2015

INSPIRED BY EWA CHODAKOWSKA BOX CZYLI JA WIEDZIAŁAM, ŻE TAK BĘDZIE

No i po co mi to było? Bardzo starałam się oprzeć nowym pudełkom, ale mi się nie udało (surprise!).

Jako pierwsze (bo będzie jeszcze drugie i trzecie) przyszło pudełko Ewy Chodakowskiej, która -   według InspiredBy - jest "trenerką wszystkich Polek". A to nieprawda, bo mój trener ma na imię Paweł.

Źródło: www.inspiredby.pl


Pudełka są komponowane przez tę samą firmę, która wysyła ShinyBox. Z ShinyBoxem wiadomo - raz jest dobrze, raz beznadziejne, innym razem średnio. No ale pudełko pełne prezentów za 169 złotych (+ dodatkowe 10 zł za przesyłkę, które mogli już sobie darować i wliczyć w cenę zakupu) musi kryć coś ekstra.  Myślę, że mnóstwo osób będzie wniebowziętych, szczególnie wyznawczynie Chodakowskiej. Może gdy odpalę płytę, która była w środku  i w końcu poćwiczę w domu też zacznę ją wielbić, ale na razie jestem wyznawczynią trenera Pawła, bo na ramieniu Chodakowskiej się nie wesprę schodząc z chybotliwego bosu.

Muszę przyznać, że samo opakowanie jest ładne - dużo różowego.



Aaaaby poćwiczyć mamy płytę Ewy z turbo wyzwaniem, skakankę i roller, który ma poprawić elastyczność stawu skokowego, wyeliminować ból i ulżyć zmęczonym stopom. Płyta wyląduje na półce, bo nie mam jej na czym obejrzeć, skakanka pójdzie w ruch, a roller dam tacie, bo on lubi takie gadżety i w przeciwieństwie do mnie - używa ich regularnie.



Załączone kosmetyki są dla mnie totalną porażką, bo nie używam ani dezodorantów w sprayu, ani kolorówki Rimmel. Jednak nie narzekam, bo od początku było wiadomo, jakie marki znajdą się w pudełku. No i tak sobie teraz myślę, że właściwie dlaczego nie spróbować, skoro już je mam. Dezodorant, jak dezodorant, różowy lakier lubię, a właśnie mam w wieczornych planach malowanie paznokci u stóp, tusz do rzęs znajdzie nowy dom, a jednorazowych maszynek nigdy za wiele. Jest jeszcze maska do włosów, więc jutro rano się nawilżę.


Czy Wy robicie makijaż, idąc na siłownię?

Jest jeszcze niewielka ciemnobrązowa kosmetyczka Batyckiego, zmieści się do niej tusz, lakier, golarka, a  dezodorant już nie, bo jest za długi.

Wiedziałam, że zawartość tego pudełka do niczego mi się nie przyda, czułam, że to nie będą produkty dla mnie, ale jak zwykle zwyciężyła ciekawość, pudełkoholizm i chęć wypróbowania czegoś nowego . Żadnej z tych rzeczy nie kupiłabym będąc w sklepie.
Anulowałam subskrypcję i idę poskakać na skakance.






15.05.2015

INNISFREE GREEN TEA SLEEPING PACK CZYLI ZIELONA HERBATA W NATARCIU


Zaszalałam kiedyś w internetowym sklepie Innisfree. I to dwa razy. Ale jak tu nie szaleć, skoro wchodzi się do sklepu, a tam taka okazja! Kup 10 maseczek, kolejne dziesięć otrzymasz gratis. Kup 2 kremy do rąk, a ten drugi też będzie gratis. Ale który wybrać, gdy jest dziesięć różnych kremów, no to wzięłam wszystkie. A potem udało mi się namówić syna do wypróbowania maseczki w płachcie z olejkiem z drzewa herbacianego. Wierzcie mi, nie było to łatwe i dużo czasu upłynęło, zanim się zgodził. Może dlatego, że jak każdy facet wyłącza słuchanie po trzecim zdaniu i większość istotnych rzeczy po prostu do niego nie dociera. Łatwiej byłoby po prostu powiedzieć: Maseczka! 10 minut! Teraz! I darować sobie wykład na temat korzyści, jakie niesie regularna pielęgnacja skóry. Ale jakoś się udało, przeżył i co ważniejsze - poprosił o jeszcze. No to znowu musiałam zrobić zakupy. Po prostu nie miałam wyjścia.
I kupiłam sobie kilka kosmetyków z linii Green Tea - zielona herbata, pełna aminokwasów, minerałów i antyoksydantów.

Innisfree jest firmą koreańską, a składniki jej kosmetyków pochodzą z wulkanicznej wyspy Jeju. Produkty  Innisfree nie zawierają parabenów, parafiny, sztucznych barwników ani  konserwantów. Żyć nie umierać!

Na pierwszy ogień poszła maseczka na noc, zwana sleeping packiem. 
Według instrukcji należy ją nakładać jako ostatni etap wieczornej pielęgnacji. Bywa więc tak, że nakładam ją po serum i kremie, a czasem bywa tak, że nakładam ją jako jedyny wieczorny kosmetyk. Bo nie mam siły na więcej.  Ale nigdy, przenigdy nie zapominam o dokładnym oczyszczeniu skóry. 

Maseczka znajduje się w plastikowym, zakręcanym słoiczku. A słoiczek w kartonowym pudełku. Witamy w świecie firm kosmetycznych dumnych ze swojej dbałości o środowisko naturalne. Czasem mam wrażenie, że one specjalnie mnożą opakowania, żeby klient miał co recyklingować.



W środku mamy biały żel i maleńkie, białe kaspułki. 






Drażni mnie zapach. Teoretycznie powinien być świeży, herbaciany - tego spodziewałabym się po kosmetyku z zieloną herbata. W ostateczności mógłby w ogóle nie pachnieć. Tymczasem, za każdym razem, gdy nakładam maseczkę, mam wrażenie, że pojawia się obok mnie mój dawno zmarły dziadek skropiony obficie swoją ulubioną Przemysławką.

Po kilku minutach od nałożenia maseczka całkowicie się wchłania i nie ma po niej śladu, co jest trochę dziwne. Używam też jaśminowego sleeping packu Dr. MJ, który był w jednym z Memeboxów. Nawet jeśli część wcieram w nocy w poduszkę, rano mam na twarzy śliską warstwę, którą muszę zmywać. Innisfree znika bez śladu. I nie robi mi kompletnie nic. Ani nie nawilża, ani nawet nie pachnie herbatą.  Wyjątkowo nietrafiony zakup. 

26.04.2015

XTRABOX BEAUTY MARZEC - CZYLI NIKOTYNOWA PORAŻKA

Powinnam była odczytywać znaki, a szczególnie ten pierwszy, gdy przy próbie zapłacenia za zamówienie Paypal wyświetlił informację "Wystąpił problem z kontem sprzedawcy".
Jednak zakupoholizm wziął górę.

Na stronie była informacja, że wysyłki będą realizowane od 20 marca. To był piątek, więc nie przejęłam się, gdy zamówienie oczekiwało na realizację. Przez następny tydzień. Wysłałam maila z pytaniem o przesyłkę, otrzymałam grzeczną odpowiedź, że przesyłki są realizowane według kolejności zamówień i - dziwnym zbiegiem okoliczności - moja paczka została wysłana tego samego dnia. Cud.

Pierwszym rozczarowaniem była wielkość przesyłki - malutka w porównaniu z Shinyboxem, beGlossy czy Lookfantastic. Jednak po otwarciu tekturowego pudełka  mym oczom ukazał się metalowy box.



Pomyślałam, że teraz może już być tylko lepiej. Jakże się myliłam!

Po zdjęciu pokrywki uderzył mnie w nos ohydny smród papierosów.  Tak śmierdział papier, którym zabezpieczone były kosmetyki. Nie była to elegancko ułożona i zaklejona uroczą naklejką kolorowa bibułka, ale wymięty biały papier. Wyobraziłam sobie jak tłusty facet w przybrudzonym podkoszulku wkłada kosmetyki do pudełka, a z kącika ust zwisa mu pet.  Papieru pozbyłam się od razu i trzy razy wyszorowałam ręce. Właściwie mogłabym tu skończyć, bo odechciało mi się nawet przeglądać zawartość.

Zerknęłam jednak. "Luksusowe, wysokiej jakości produkty kosmetyczne", jakimi miało być wypełnione pudełko okazały się być mało ekskluzywne (bo podczas pakowania dym z papierosa zasłaniał widok panu w podkoszulku).



XtraBox obiecywał "co najmniej 5 mini-produktów lub produktów pełnowymiarowych".
Słowa dotrzymał, to muszę przyznać, bo produktów jest siedem.

Są dwie odżywki  do włosów i dwa balsamy do ciała (tutaj chyba dziesięciomililitrowy Payot jest przedstawicielem kosmetyków ekskluzywnych).
Jest tusz do rzęs, jako produkt pełnowymiarowy.
Żel pod prysznic Lacoste, na którym jest napisane "made in Poland", co każe mi innym okiem spojrzeć na produkty Lacoste - takie bardziej swojskie się nagle zrobiły, takie nasze!
I jest folijka z primerem Smashbox. Nazwana przez XtraBox "produktem w wersji mini". Serio?

Nawet gdyby w środku był wyłącznie Dior, Shiseido czy Kanebo, śmierdzący nikotyną papier skutecznie zniechęcił mnie do dalszych zakupów.

Zawartość mnie nie zachwyciła. Ani jednej z tych rzeczy nie użyję, głównie ze względu na papierosowy smród, który jeszcze długo będzie mnie prześladował i który sprawił, że się po prostu tych kosmetyków brzydzę.

Mogłam skorzystać z prawa konsumenta, zrezygnować z zakupu i odesłać pudełko, ale minęły przepisowe 14 dni i 59 złotych przepadło. Następnego razu nie będzie.


19.04.2015

BEGLOSSY BOX KWIECIEŃ 2015 - CZYLI NARESZCIE COŚ NOWEGO

Po powrocie z długiej podróży służbowej otwieram kwietniowe pudełko beGlossy, a tu niespodzianka -  wszystko mi się podoba! Pomijam eyeliner, bo zapas eyelinerów mam na cztery lata - są w każdym pudełku, bez wyjątku. Zmartwiłabym się, gdyby go nie było, bo już się przyzwyczaiłam, że zawsze jest. Rzadko używam, ale kto mi zabroni posiadać?

W pudełku znalazły się kosmetyki, z którymi nigdy dotąd się nie spotkałam. Duży plus dla beGlossy, bo  tym razem doskonale się wpisał w ideę subskrypcyjnych boxów. Dostajemy nowość, aplikujemy i - w tym wypadku - cieszymy się, bo każdy kosmetyk nadaje się dla naszej skóry, ładnie pachnie, dobrze się wchłania i można się spodziewać, że  prawdopodobnie działa tak, jak jest napisane na ulotce.




Naobay Natural & Organic Moisturizing Peeling to nawilżający peeling z oliwą z oliwek, masłem shea, olejem ze słodkich migdałów i esktraktem z gotu kola (po naszemu to wąkrota azjatycka, a po łacinie centella asiatica) . Wąkrota (muszę znaleźć etymologię tego słowa, bo jest tak brzydkie, że na pewno coś oznacza) używana jest w kosmetykach przeciwzmarszczkowych oraz przeznaczonych do cery naczynkowej. Wspomaga leczenie blizn oraz zmian skórnych takich jak trądzik (informacje zaczerpnęłam stąd, a jest ich tam więcej). W tym kosmetyku - wg strony firmowej Naobay - ma za zadanie uspokoić skórę po peelingu.
Muszę się lepiej przyjrzeć kosmetykom Naobay, gdyż większość ich składników (ponad 98% w prawie każdym z nich) to składniki naturalne. Peeling ma uroczą nakrętkę z drewna, a niektóre kremy mają całe drewniane opakowania. Nie wiem czy wycinanie drzew celem produkcji nakrętek do ekologicznych kosmetyków jest równie ekologiczne, ale przynajmniej jest oryginalnie.

SHEDOR Cellular Anti-Aging Creme Night and Day 35+ to miniaturka  kremu do twarzy. Myślę, że 35+ to oznaczenie wieku, nie filtra przeciwsłonecznego. Krem jest gęsty, ale jednocześnie lekki - bardzo łatwo się rozprowadza i błyskawicznie wchłania. Bardzo eko i  bardzo roślinny ("100% mocy roślin"). 
Shedor (www.shedorparis.com) jest firmą o polskich korzeniach. Krem chałupniczo wytwarzała w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku pani Wanda Zwoźniak pod okiem swej mentorki i przyjaciółki rodziny - uwaga! -  Heleny Rubinstein. Potem przypadkiem poznała panią prezes francuskiej firmy Perfect Pharm Group i - voilà - mamy obiecujący krem.
Nie będzie problemu z przetestowaniem całej linii kosmetyków Shedor, gdyż są tylko dwa. Oprócz kremu dostępny jest jeszcze energetyzujący nektar na dzień (krem, serum i baza pod podkład w jednym). Jest jeszcze suplement diety, ale się nie skuszę. 

Skoncentrowane serum do rąk i paznokci - kuracja nawilżająca firmy Cztery Pory Roku. Kolejny krem do rąk, który obok eyelinerów jest jednym z najczęstszych bywalców pudełek. Wyjątkowo jestem bardzo zadowolona, szczególnie z opakowania. Nareszcie mamy tubkę z pompką! Serum ma przyjemny cytrusowy zapach, błyskawicznie się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy. Właśnie empirycznie sprawdziłam, że można go użyć, po czym natychmiast wrócić do pracy przy komputerze. Nie pozostawia na klawiaturze tłustych śladów. 

I w końcu bardzo złota i bardzo plastikowa szminka Lambre w bardzo różowym, lekko perłowym kolorze. No cóż, róż to mój kolor. Trochę się krępuję w moim wieku nosić różowe bluzeczki z Hello Kitty (nie dotyczy piżam), odbijam to sobie różowymi ustami i różowymi paznokciami. W stonowanych różach.

Dodatkowo dostałam jeszcze szampon i odżywkę Pantene Pro-V Intensywna Regeneracja. Nie pamiętam czy musiałam coś zrobić, żeby je dostać, chyba wypełniałam jakiś formularz na FB. 

I jeszcze  ulotka tego bardzo dobrego pudełka beGlossy. Dostałam wersję C. W innych wersjach zamiast kremu Shedor był krem Amaderm lub Vichy.


18.03.2015

CLARINS - DOUBLE SERUM CZYLI MOJE SERUM KOCHANE

Gdy po otwarciu szuflady zastanawiałam się, którego serum użyć dzisiaj, spod kilku  koreańskich buteleczek dobiegł mnie cichy głosik z wyraźnym, francuskim akcentem:
- Moi! Wybierz mnie!


Wołało mnie Double Serum Clarinsa - dwufazowe serum, którego używam od zawsze, które jest od lat moim ukochanym serum, a które zdradziłam ostatnio z jego koreańskimi braćmi. Poczułam się podle, ale jednocześnie ucieszyłam się, że zostało mi jeszcze pół buteleczki, czyli około 15 ml.
Double Serum występuje w pojemnościach 30 ml i  50 ml. Weszłam sobie na francuską stronę Clarinsa, bo mieli fajne promocje. Nie wysyłają do Polski niestety. Ale najpierw sprytnie wyciągają dane adresowe, bo pozwalają się Polce zarejestrować. Polka szaleje, wrzuca do koszyka serum, w koszyku pojawiają się wypasione prezenty, Polce zaczynają drżeć ręce.  Polka zbiega po schodach po kartę kredytową i wbiega w podskokach z powrotem - plus dla Clarinsa za zmuszenie Polki do ruchu. Jeszcze tylko wybranie adresu wysyłkowego i na liście krajów pojawia się wyłącznie Francja, sprawiając, że Polka wznosi ręce do nieba i krzyczy "C'est pas vrais"! I nawet wysyła maila do francuskiego Clarinsa, z pytaniem czy aby na pewno to nie jest pomyłka, bo przecież w koszyku (chlip!) to serum, te prezenty (oczywiście głównie chodziło o prezenty) i próbki nawet,  a francuski Clarins odpisuje, że Madame Polko, sorry, francuski Clarins jest tylko dla Francuzek. Oraz obywatelek Monako. Idź sobie, Polko, do Douglasa na rogu.

Ale co to ja chciałam? Aha! Instrukcja mówi, żeby dwa razy nacisnąć pompkę i wystarczy.
Ja mam chyba jakąś ponadwymiarową twarz, bo ilość serum po dwóch naciśnięciach jest zbyt mała, muszę naciskać cztery razy. Za to gdy już sobie ponaciskam,  z lewego pojemniczka wypływają wodne składniki, a z prawego oleiste. I łączą się na dłoni, lądują na twarzy, po czym ujędrniają skórę, wygładzają zmarszczki, przywracają blask i równomierny koloryt skóry oraz zmniejszają widoczność porów. Przynajmniej tak obiecuje Clarins. Czy tak się dzieje naprawdę?

Otóż, drodzy Państwo, dzieje się. Przede wszystkim serum błyskawicznie się wchłania, co plasuje je na wysokim miejscu wśród moich ulubionych porannych kosmetyków, gdy się spieszę (zawsze się spieszę). Ładnie pachnie, dyskretnie i świeżo, energetyzująco, tak ach! W swoim życiu zużyłam już kilka buteleczek  i muszę stwierdzić, że  mam jędrną skórę pełną blasku. No to chyba działa?

Lubię Double Serum. Zdradzam je czasem, ale zawsze wracam skruszona. Nawet jeśli inne sera też się szybko się wchłaniały i sprawiały, że moja cera wyglądała dobrze, żadnego nie kupiłam ponownie. A Double Serum tak.

Czego nie widać gołym okiem? Nie widać dwudziestu wyciągów roślinnych, które sprawiają, że serum robi to, co robi.

Mamy tutaj między innymi:

- Wyciąg z  drzewa katafray (łac. Cedrelopis grevei),  który  ma właściwości nawilżające, podobnie jak obecny w serum kwas hialuronowy. Drzewo katafray rośnie na Madagaskarze (to tak ku pamięci i w celu niesienia kaganka oświaty, gdybyście przypadkiem nie wiedzieli, bo ja nie wiedziałam).

- Odżywczy olejek z pachnotki zwyczajnej (łac. Perilla frutescens), który ma mnóstwo dobrych kwasów omega-3 i nie mniej odżywczy olejek z orzechów makadamia

- Wyciąg z quinoa i zielonej herbaty - samo zdrowie. W serum mają za zadanie chronić skórę przed działaniem szkodliwych czynników.

- Wyciąg z sosny nadmorskiej i  róży piżmowej , które mają właściwości dotleniające.

- Wyciąg z zielonego banana, tymianku i bocoa z Amazonii o właściwościach regenerujących.

Clarins ma na swoich stronach bardzo ładnie opisane właściwości wszystkich składników wykorzystywanych w kosmetykach. I jest dużo obrazków.

Po angielsku: http://www.clarinsusa.com/en/why-clarins-research-development/ingredients.html
Po francusku: http://www.clarinsusa.com/fr/why-clarins-research-development/ingredients.html

Ceny w Sephorze i Douglasie:

30 ml - 299 zł
50 ml - 399 zł

Znacie? Lubicie? Pożądacie?

7.03.2015

SU:M37 FLAWLESS REGENERATING EYE CREAM CZYLI ZNIKAJĄCA ZMARSZCZKA

Zaczęłam pisać tę notkę 21 listopada 2014 roku. Krem już dawno się skończył, ale pamięć po nim pozostała.  I są to przyjemne wspomnienia...

Skóra wokół moich oczu zdecydowanie potrzebuje regeneracji. Stało się to nagle - jakieś zmarszczki, jakieś kurze łapki. Przysięgam, że wcześniej ich tam nie było. A może ich po prostu nie dostrzegałam bez okularów?

Krem pod oczy to dla mnie loteria - uczuli albo  nie uczuli. W związku z tym od lat mam kilka pewniaków: Genifique Lancome oraz  All About Eyes i Laser Focus Clinique.
Gdybyście mnie zobaczyli kilka lat temu po użyciu La Prairie, ha! Spuchło mi tylko prawe oko, a właściwie cała prawa połowa twarzy. Dziwnie się na mnie ludzie patrzyli, ale jeszcze dziwniej  - i jakby wrogo i podejrzliwie - spoglądali na mojego męża.

Mój zakupoholizm zmusił mnie do nabycia tego błyszczącego cuda:




Ryzyko to moje drugie imię. Jednak SU:M37 potraktował mnie łagodnie. Nic mi się nie stało. Hura.

Po raz pierwszy użyłam kremu rano. Ma bardzo gęstą i tłustą konsystencję, prawie, jak maść. Rozprowadzając go wokół oczu martwiłam się, że będę go musiała natychmiast zmyć, bo będzie wchłaniał się przez godzinę i spóźnię się do pracy. A tu niespodzianka! Wsiąkł w skórę, jak w gąbkę i momentalnie ją napiął i wygładził. Pomyślałam, że to złudzenie optyczne, albo światło tak pada.
Przyszła mi też do głowy genialna myśl, żeby potraktować kremem pionową bruzdę na czole. Zmarszczka to zmarszczka, niech więc SU:M37 pokaże na co go stać.

I tutaj kolejna niespodzianka. Tuż po nałożeniu kremu zmarszczka... zniknęła. No ok, na moment tylko, pojawiła się ponownie, ale jakby taka mniej zdecydowana. I tak smarowałam tę zmarszczkę codziennie, codziennie znikała, przenosząc mnie na kilka sekund w czasie, gdy o zmarszczkach nie myślało  się jeszcze,  a w lustrze witało mnie gładkie czoło.

Ale - jak głosi napis na pudełku- jest to krem przeznaczony na skórę wokół oczu i głównie tam był wklepywany.



Używałam go codziennie prawie przez dwa miesiące. Czasem rano i wieczorem, czasem tylko rano, albo tylko wieczorem. Jednocześnie - z różną częstotliwością - stosowałam serum Lancome Genifique Yeux Light-Pearl i krem Iope Essential Tone And Wrinle Eye Cream, który pięknie nawilżał. Być może to połączenie sprawiło, że przez jakiś czas byłam bardzo zadowolona ze swojej skóry wokół oczu. Nie było jakiegoś spektakularnego efektu, kurze łapki nie zniknęły w magiczny sposób, ale było inaczej. Lepiej.

Mam taką odkrywczą teorię, którą dzieliłam się już w komentarzach na innych blogach, że żaden krem nie przyniesie nam spektakularynch efektów, ze względu na to, że regularnie, od wielu lat używamy kremów, tym samym dostarczając  naszej skórze składników odżywczych i nawilżających. Coś w tym musi być, czyż nie?






13.02.2015

LOOKFANTASTIC CZYLI KARMIMY PUDEŁKOWY ZAKUPOHOLIZM

Nazywam się Szuflada i jestem pudełkoholiczką. Nic na to nie poradzę, że gdy widzę pudełko z kosmetykami, muszę je mieć. Może to się leczy, ale na razie mi to nie przeszkadza.

Pudełko na stronie www.lookfantastic.com obserwowałam od jakiegoś czasu, rozważając za i przeciw.

Po pierwsze są tam głównie marki, których nie znam. Może to być argument na plus, bo po to są pudełka, żeby poznawać nowe kosmetyki. Ale może też być na minus, jeśli kosmetyki okażą się totalną porażką.

Po drugie pudełko jest drogie. Kosztuje 15 funtów (przesyłka jest wliczona w cenę), co przy dzisiejszym kursie daje nam około 85 złotych. Czyli prawie tyle ile zapłacimy za 2 polskie pudełka beGlossy lub Shinybox.

Po trzecie po tym, gdy Memebox przestał wysyłać swoje pudełka do Polski trzeba się jakoś pocieszyć, więc po co ja tu w ogóle prowadzę  jakieś  rozważania?

Na przesyłkę czekałam dwa tygodnie od momentu zapłaty. Długo. Ale za to dostałam eleganckie czarne pudełko  z pięcioma produktami.



Nigdy nie miałam żadnej z tych marek, nawet nie jestem pewna czy o nich słyszałam. Tak samo było jednak z kosmetykami koreańskimi - radośnie odkrywałam i odkrywam nadal koreańskie marki. Pora na chwilę powrócić do Europy. I wybrać się do USA.

Lekkim rozczarowaniem był fakt, że są to tylko miniaturki produktów. Oprócz kredki do oczu BellaPierre, która jest kredką pełnowymiarową, mineralną. Zajrzałam do ich sklepu internetowego, ale kosmetyki do makijażu mnie nie kręcą. Ta kredka kosztuje 14 euro. Nie wiem czy to dużo, jak na kredkę, bo wszystkie kredki (wszystkie dwie) jakie posiadam, pochodzą z pudełek subskrypcyjnych. Rzadko robię sobie kreski na powiekach, nie mam wprawy, nie umiem tego, zdecydowanie potrzebuję kursu pierwszej pomocy makijażowej. Albo osobistej makijażystki.

Obiecującym produktem jest olejek Moroccanoil Treatment do każdego rodzaju włosów. Używam olejku arganowego BC Schwarzkopf, chętnie je porównam. W szklanej butelce jest 25 ml produktu. Nie przepadam za szklanymi opakowaniami w łazience, bo zawsze się boję, że kosmetyk wyślizgnie mi się z ręki i rozbije umywalkę. Mam niestety wybitne zdolności destrukcyjne.


Ulotka mówi, że olejek kosztuje 13,45 funtów. Znalazłam polski sklep firmowy, gdzie ten olejek kosztuje 61,99 zł. (Mam tu dzisiaj straszny misz-masz walutowy, ale nie chce mi się wszystkiego przeliczać).

Usprawiedliwiając pudełkoholizm muszę podkreślić, że kosmetyki pełnią funkcję edukacyjną. Do dzisiaj nie miałam pojęcia o istnieniu owocu paw paw. Z zewnątrz wygląda, jak mango, ale w środku ma wiele małych pestek. Ktoś wie, jak on smakuje?
Paw paw jest jednym ze składników wszystkorobiącego balsamu marki Dr PawPaw. Balsam jest bezwonny, dosyć tłusty (mam go właśnie na ustach), dobrze nawilża i może być stosowany także na skórę, włosy, paznokcie i skorki wokół paznokci.

Poznałam też markę Monu, której przedstawicielem w pudełku jest Illuminating Primer SPF15. Miniaturka rozświetlającej bazy obiecuje naturalny wygląd i rozświetlenie skóry.

Kolejna nowość (dla mnie nowość) to Korres -  marka grecka. W pudełku znalazło się cytrusowe mleczko do ciała, które w ogóle nie pachnie cytrusami, a na dodatek jest w opakowaniu, z którego nijak nie da się go wycisnąć bez rozchlapania wszystkiego na boki, ewentualnie bez cienkiej szpatułki. Jakoś sobie poradzę, bo szkoda nie potraktować ciała olejkiem migdałowym, aloesem, prowitaminą B5 i masłem shea. Niech ciało też ma coś z życia.

I na koniec czarne mydełko, które mnie przeraża kolorem, ale wiem, że tak musi być, bo w 97% składa się z błota z Morza Martwego. W błocie siedzą dobroczynne składniki peelingujące,  stymulujące, regenerujące i oczyszczające oraz 26 różnych minerałów. Na stronie Erno Laszlo pełnowymiarowe mydło kosztuje 45$.



Po otwarciu pudełka nie byłam zachwycona. Jakieś takie małe te opakowania i obco brzmiące nazwy. Ale pisząc o tych kosmetykach, czytając o nich w sieci, wąchając je i smarując się, dochodzę jednak do wniosku, że zawartość mi się podoba. Myślę, że dam szansę zaistnieć kredce i - kto wie - może nawet pokonam irracjonalny strach przed czarnym mydłem?

UPDATE dnia następnego

KORRES. Po porannym prysznicu użyłam mleczka do ciała. Twarda buteleczka z niewielkim otworem, bez dozownika, nie jest najlepszym pomysłem dla kosmetyku o dosyć gęstej konsystencji. Udało mi się jakoś go  wytrząsnąć i zaczęłam wcierać. Od razu pomyślałam, że to nie dla mnie - mleczko ślimaczyło się po skórze, rozmazywało się, ale nie wnikało w skórę. Masowałam, masowałam i masowałam, przekreślając w myślach Korres na wieki. Podstawową cechą mojego balsamu do ciała musi być błyskawiczna wchłanialność. Już wyobrażałam sobie, ze spędzę kolejną godzinę na golasa, posmarowałam sobie pięty sztyftem Scholla i... Korres się ulotnił. Skóra jest totalnie sucha, a jednocześnie czuję, że jest  nawilżona i odżywiona. I mógłby się Korres stać moim ulubionym balsamem, gdyby nie zapach. Nie potrafię go określić, ale nie jest przyjemny. Jakiś taki męski. Nie podoba mi się.

26.01.2015

MEMEBOX - MOISTURIZE, MOISTURIZE, MOISTURIZE!

Nowe pudełko z produktami nawilżającymi pojawiło się na stronie Memebox po długiej pudełkowej suszy. Nic więc dziwnego, że musiałam zaspokoić głód i bez zastanowienia złożyłam zamówienie.
Po czym zobaczyłam w sieci spoilery, potem ulotkę informacyjną, poczytałam narzekające na zawartość inne memecholiczki i poczułam się źle, uświadamiając sobie, że znowu wydałam w ciemno kilkadziesiąt złotych i jak zwykle rozdam wszystkie kosmetyki znajomym.

Wtem! Listonosz zadzwonił dwa razy. Byłam sama w domu, tuż po pracy, więc poszłam na całość. Nie z listonoszem bynajmniej. Z zawartością memeboxa:



Najpierw zmyłam twarz świeżym, kremowym mydłem Vella. Odważna jestem, nakładając nowy produkt tak bez przygotowania. Ale raz się żyje.


Odrobina mydła na końcu szpatułki zupełnie wystarczy. Użyłam go zbyt dużo i miałam na sobie mnóstwo piany. Posunęłam się o krok dalej i wyszorowałam sobie rzęsy - jak szaleć, to szaleć. Tusz zmył się bez śladu i - co najważniejsze - mydło nie podrażniło mi oczu. Po spłukaniu piany, odczekałam chwilę, sprawdzając czy skóra nie zacznie się napinać, skrzypieć i ściągać. Nic się nie stało, więc spryskałam twarz nawilżającą mgiełką oliwkową (Ziaja made in Poland) i sięgnęłam po krem i serum tajemniczej marki Bory.



Nałożyłam odrobinę serum na policzek, po czym zorientowałam się, że to jest serum pod oczy. Ponieważ na policzku nic się działo, dzielnie zaaplikowałam sobie serum pod lewe oko. Tak, tylko pod jedno, na wszelki wypadek. Od pół godziny działa i mam wrażenie, że opuchlizna pod lewym okiem jest znacznie mniejsza, niż ta pod prawym. Nie wyspałam się dzisiaj i nie wyglądam dobrze. Od rana mam worki pod oczami, co bardzo rzadko mi się się zdarza, ale jednak się zdarza. Po przeczytaniu ulotki (tak już mam, że najpierw wciskam guziki, a potem czytam instrukcję, co doprowadza do szału mojego męża, który robi zupełnie na odwrót) dowiedziałam się, że serum likwiduje m.in. opuchliznę, co niniejszym potwierdzam. Odnoszę też wrażenie, że moje lewe oko jest bardziej przytomne, niż prawe. Takie świeższe i szerzej otwarte. Jeżeli za 15 minut znikną mi jeszcze zmarszczki, to będę w niebie.

Składniki serum, wyjątkowo po angielsku (na kremie są tylko po koreańsku).



W pudełku znalazły się jeszcze dwa kremy.

Krem do rąk Echochoice z masłem shea o delikatnym, kwiatowym zapachu. Krem, jak krem. Duży plus za duże opakowanie (100 ml)  i szybkie wchłanianie się. Krem do rąk się u mnie nie zmarnuje, bo zużywam ich na tony. Tubki mam w każdej torebce, w każdej szufladzie i w każdym miejscu, w którym spędzam więcej, niż 10 minut. Są obok foteli, w kieszeniach płaszczy i kurtek, w szufladach w biurze i na biurku w biurze, w schowku w samochodzie i oczywiście w szufladzie z kremami.

Jest też krem Shara Shara, all-in-one, można nim smarować wszystko, ale nikt mnie nie namówi, żeby taki uniwersalny krem nałożyć na twarz. Niemniej jednak doskonale sprawdził się na ciele po szybkim prysznicu. Błyskawicznie się wchłonął i zostawił przyjemny, cytrusowy zapach.


Dużo radochy sprawiło mi to pudełko. Taki przyjemny akcent na początek tygodnia.

 Na koniec ulotka do poczytania:







1.01.2015

MEMEBOX - SUPERBOX #47 IOPE BOX 2 i CUSHION FOUNDATION

Na początku przygody z Memebox przeglądałam ofertę kosmetyków, które były już wyprzedane i bardzo spodobał mi się box IOPE. Nic więc dziwnego, że gdy tylko pojawił się w ponownej sprzedaży, kupiłam go bez zastanowienia. Bo to IOPE. Spróbować trzeba.

W pudełku było 6 pełnowymiarowych kosmetyków, chociaż mam jakąś lukę w pamięci, bo kompletnie nie pamiętam, żebym wyciągała z niego błyszczyk/róż, ale ja już stara jestem, więc mają prawo mi się zdarzać takie rzeczy. Na pewno był krem nawilżający, serum, podkład w poduszce, olejek do twarzy i krem pod oczy.

Źródło: Memebox.com
O, znalazłam w komórce zdjęcie tego pudełka. Jednak był róż.



Pudełko leżało sobie spokojnie w szufladzie, gdy nagle Anna napisała o kremie IOPE Essential Moistule Relief Cream, że "to dziadostwo śmierdzi". Rzuciłam się biegiem po schodach (wierzcie mi, nigdy tak szybko nie biegłam), żeby sprawdzić czy faktycznie wyrzuciłam pieniądze w błoto. I kamień spadł mi z serca.

Krem pachniał świeżością, zwykłym mydłem, albo takim świeżo wyciągniętym z pralki praniem. Bardzo mi ten zapach odpowiadał. Wyciągnęłam wszystko z pudełka  i zaczęłam używać. Dzisiaj wycisnęłam ostatnie krople serum i kremu - będę za nimi tęsknić. Lubiłam aplikować oba produkty, bo było to po prostu przyjemne. Ładnie pachniały i łatwo się rozprowadzały na skórze. Wystarczyły na miesiąc.




IOPE Essential Skin Boosting Serum dodatkowo błyskawicznie się wchłaniało, co nie jest bez znaczenia podczas porannej pielęgnacji, gdy mam pół godziny na wyjście z domu, a tu jeszcze trzeba wysuszyć włosy, wypić kawę i nałożyć na twarz kilka innych kosmetyków.
Według ulotki wartość tego serum to 84$ za 40 ml. Nauczyłam się nie wierzyć "memewartości" kosmetyków, właściwie nie zwracam na to uwagi, ale tym razem poszukałam serum w sieci.
Przy okazji potwierdziły się  informacje, że kosmetyki zaprezentowane w tym pudełku są już wycofane ze sprzedaży. Jednak tu i ówdzie można je znaleźć. W jednym z koreańskich sklepów internetowych serum można nabyć za 18$.

IOPE Essential Moisture Relief Creme (50 ml) został moim numerem 2, tuż po serum, chociaż nie przepadam za żelową konsystencją. Ulotka głosiła, że krem jest doskonały na lato i najlepiej używać go na noc, nakładając grubszą warstwę. Była jesień, ale co tam, nawilżanie to podstawa. Nakładałam więc wieczorem grubą warstwę kremu, zasypiałam na plecach, ale i tak budziłam się z twarzą wtuloną w poduszkę. Trudno powiedzieć czy krem wsiąkał w skórę czy w poszewkę. Grunt, że budziłam się nawilżona i promienna.

IOPE Essential Tone&Wrinke Care Eye Cream (25 ml) w ładnej metalizowanej, srebrnej tubce jakoś nie chce się skończyć, ale używam też innych kremów pod oczy w zależności od nastroju. Krem ma plus za to, że mnie nie uczulił oraz za zawartość masła shea i olejku z jojoby. Teoretycznie powinien wypełniać drobne linie i zmarszczki, ale nie zauważyłam, żeby działał w ten sposób. Za to nawilża wzorcowo.

Najmniej jestem zadowolona z IOPE Essential Facial Oil (30 ml). To mój pierwszy olejek do twarzy i raczej nie polubimy się. Chociaż łatwo się rozprowadza, szybko wchłania i nie zostawia tłustej warstwy, jest w nim coś, co sprawia, że moja twarz robi się czerwona. Nie wiem co ma w składzie oprócz olejku arganowego i olejku z orzechów makadamia (wyrzuciłam pudełko, ale tam i tak skład był z pewnością po koreańsku). Wyczuwam jakby eukaliptus. Nie pozbęde się go, bo mi szkoda - taka ładna butelka z ciężkiego, granatowego szkła - podoba mi się. Smaruję nim łokcie, też im się coś od życia należy.

IOPE Air Cushion XP SPF50+/PQ+++ w kolorze N21 (naprawdę tyle plusów jest w nazwie) miałam już wcześniej, więc ta z pudełka stała się prezentem.
O moim pierwszym podkładzie w poduszce (firmy Hera) pisałam już kiedyś (zajrzyj tutaj).
Poduszka IOPE nie podbiła mojego serca. Owszem, używam jej, skoro już ją mam, ale nie trzyma się na mojej twarzy tak dobrze, jak Hera. Poza tym - w przeciwieństwie do kremów - nie odpowiada mi jej zapach. Jest nieprzyjemnie apteczny.


Na pierwszy rzut oka kolor wygląda na ciemny, ale nie jest taki. Mam bardzo jasną karnację i kolor N21 jest dla mnie idealny. Podkład ładnie wtapia się w skórę i daje uczucie nawilżenia (tuż po nałożeniu twarz wydaje się mokra). Przez pierwsze dwie godziny wyglądam idealnie, potem muszę poprawiać makijaż - co nie jest trudne, bo opakowanie w formie puderniczki jest bardzo poręczne. Jednak dzieje się coś, co tę poduszkę przekreśla - pomimo użycia bazy pod podkład zbiera mi się w zmarszczkach. Okropnie tego nie lubię. Zaczynam dochodzić do wniosku, że poduszki nie są dla mnie. Ale mam jeszcze jedną, która czeka na wypróbowanie. Może ona będzie tą jedyną.

Uważam, że to był bardzo dobry Memebox. Teraz poproszę taki z Su:m37.