Do mini rzeczy więc!
1. Eau d'orange verte - Hermes - miła niespodzianka w łazience wiedeńskiego Sofitelu. Rozczarowująca. Umyłam się i pachniałam, jak facet. Zapach wody kolońskiej chodził za mną cały dzień.
2. Miracle Spray 10 w 1 - Beauty Works. Produkt, który robi włosom dobrze - nawilża, wzmacnia, odżywia, nabłyszcza, zapobiega rozdwajaniu się końcówek, chroni przed ciepłem suszarki, nadaje włosom objętość, ułatwia stylizację, wygładza i jest pełen przeciwutleniaczy. 50 ml cudu. Lubię odżywki w sprayu i ta odżywka została właśnie moją ulubioną. Łatwa w użyciu, włosy rozczesują się bez problemu i można ułożyć fryzurę bez dodatkowych kosmetyków. Mam półdługie włosy, lubię, gdy są proste i się nie rozłażą na wszystkie strony. Myję i suszę je co rano, Miracle Spray znacznie poprawił mi poranną jakość życia. Jest bardzo wydajny, używam go już 2 tygodnie i jeszcze trochę zostało. (Z Lookfantastic - chcę dużą butlę!)
3. Moisture Surge Overnight Mask - Clinique czyli po naszemu sleeping pack. 15 ml
Nawilża. I chociaż niektóre produkty Clinique są zawsze w mojej szufladzie, ta maska tam się nie pojawi. Bo jest nudna. Bardzo poprawna. Ale nie ma "tego czegoś" (nie pytajcie mnie tylko czego i co bym w niej zmieniła, bo czasem z kosmetykami tak po prostu jest, że są nijakie).
Wystarczyła na 5 razy. (Prezent do zakupów)
4. Thirstymud Hydrating Treatment - Glamglow 15 g - nawilżająca maseczka o kremowej konsystencji w kolorze gryczanego miodu i o uroczym zapachu (w opisie jest kokos, ja czuję karmel). Sesja nawilżania i aromaterapii w jednym. Stosuję na noc, nie zmywam, bo szybko zasypiam. Pachnie tak, ach! Rano już nie pachnie, ale skóra wygląda na zadowoloną. (Miniaturka z Douglas Box of Beauty, w którym głównym produktem była pełnowymiarowa czarna maska Glamglow).
Cdn. I to nawet kilka razy, bo miniatur ci u mnie dostatek. A ponieważ moja autoterapia zakupoholizmu polega też na niekupowaniu (tak dużo, jak do tej pory) - zużywam.