24.11.2014

DLACZEGO NIE LUBIĘ ZAKUPÓW W STACJONARNYM DOUGLASIE

Moja mama zawsze kupowała  swoim dwóm siostrom tusz do rzęs - Barbarze na imieniny, a Krystynie na gwiazdkę. Nie wyobrażam sobie, żeby  ciocie zostały bez tuszu, więc pielęgnuję tę tuszową tradycję.

Tyle tytułem wstępu.

Przejrzałam ofertę w internetowym Douglasie i znalazłam to, co chciałam. Nie lubię jednak robić zakupów, gdy nie mam żadnego kuponu rabatowego, albo nie dostaję wypasionych prezentów. Na początku listopada Douglas mnie nie rozpieszczał - rabaty były marne, a promocje i prezenty beznadziejne. Może to cisza przed gwiazdkową burzą?

Wtem! Dostałam pocztą kupon do sklepu stacjonarnego. Gdy tylko przekroczyłam próg, przypomniałam sobie dlaczego nie lubię robić zakupów w tym jednym konkretnym salonie.

W moim mieście są trzy perfumerie Douglas. Do największej rzadko zaglądam,  bo znajduje się w tej części centrum handlowego, do której jest strasznie daleko z podziemnego parkingu. Średni salon jest na drugim końcu miasta, a do  trzeciego - najmniejszego salonu w jednej z galerii handlowych - mam najbliżej, zawsze po drodze  i zawsze mam tam coś do załatwienia. Wzięłam więc kupon i poszłam kupić ciociom tusze. 

Gdy tylko rzuciłam okiem na świąteczne opakowania, dopadła mnie ekspedientka i stwierdziła, że ten oto tusz jest REWELACYJNY. I właśnie wtedy mi się przypomniało, dlaczego tam nie lubię wchodzić. Otóż pracujące tam panie uważają, że wszytko jest REWELACYJNE. Nie znają innego słowa. Rewelacyjny jest krem na zmarszczki, rewelacyjna jest szminka, rewelacyjny pilniczek i wszystko, co akurat biorę do reki jest REWELACYJNE. Osobiście nie lubię, gdy ekspedientka za mną chodzi i do mnie mówi.

Często czuję się tak, jakbym mówiła w obcym języku.
Dialog taki:
- Chciałabym powąchać L'Eau d"Issey Miyake Mint.
- Mint Tony Guarda?
- Mint Isseya Miyake.
- Przyniosę pani Mint Tony Guarda, zestaw mamy bardzo rewelacyjny.
- Proszę pani... - Tu zaczynam mówić głośno i wyraźnie i szeroko otwierać usta. - Issey. Miyake. Mint.
- Z miętowych może będzie coś z Diora.
- Issey Miyake! - mam ochotę się wydrzeć, ale jestem dobrze wychowana, więc dziękuję za Diora i pytam po raz kolejny o to, co mnie interesuje. Do pani w końcu dociera i  stwierdza, że to może nie u nich, bo to pewnie inne perfumerie mają na wyłączność. O miętowym zapachu Miyake dowiedziałam się  z internetowej strony Douglasa. Szczegół taki nieznaczący.

To samo miałam z serum Clarinsa. Proszę o Double Serum, a pani na to, że mają rewelacyjne serum Diora. Super. Ale proszę Clarinsa. A pani, że mi poleca Diora, bo rewelacyjnie mnie wygładzi. Ja na to, że dziękuję, ale proszę jednak Clarinsa. A pani się upiera przy Diorze. Poprosiłam więc o próbkę, żeby się ode mnie odczepiła, więc chciała mi odlać trochę do słoiczka. Nie znoszę zlewek. Nie znoszę też prosić się o próbki. Przy kasie pani byle jak wrzuciła mi do torby coś, co wyjęła z szuflady. Jakiś zapach.  Aserytwnie (brawo dla mnie! pracuję nad tym) powiedziałam, że wolałabym coś z pielęgnacji. Pani łaskawie otworzyła drugą szufladę i wrzuciła próbkę Yonelle, bo tylko takie próbki tam miała. Kupiłam Diora i Clarinsa, wolałabym próbki Diora i Clarinsa, ale widocznie sobie nie zasłużyłam. 

Dawniej było inaczej, bo pracowały tam inne panie. Nie napadały na mnie, gdy ledwo przekroczyłam próg. Pamiętały, czego używam, potrafiły doradzić, a co najważniejsze - potrafiły mi odradzić, gdy upierałam się za bardzo i niesłusznie. 

Zrealizowałam kupon i kupiłam ciociom to:





Mam nadzieję, że będą zadowolone.

11.11.2014

MEMEBOX #84 CZYLI SZUFLADA POZNAJE SKINFOOD

Niedawno komentując post 2castsinjapan zarzekałam się, że nie będę opisywać mememboxów. Zmieniłam zdanie, gdy dostałam kolejne pudełko, bo po pierwsze muszę o czymś pisać, a po drugie szkoda nie podzielić się swoja małą radochą.

Nie znam Skinfood, bo nie znam większości koreańskich kosmetyków. Miałam nadzieję, że w takim firmowym pudełku będzie przegląd możliwości firmowych i  nie zawiodłam się, co mnie cieszy, bo na otwarcie czeka jeszcze kilka firmowych pudełek - Holika Holika, Tony Moly, Face Shop i Iope. Chociaż otwarcia Iope mogę nie doczekać, bo przesyłka utknęła w urzędzie celnym i od tygodnia nie może się stamtąd wydostać.




W pudełku Skinfood znalazł się podstawowy zestaw do oczyszczania i pielęgnacji twarzy oraz - zupełnie od czapy - cienie do brwi.
Z etykiet, które bardzo mi się podobają, bo wyglądają, jak wydrukowane na domowej drukarce, dowiadujemy się, że Skinfood istnieje od 1957 roku. Zagłębiając się głębiej w lekturę etykiet i załączonej ulotki z opisem produktów, możemy odnieść wrażenie (a po zajrzeniu na ich stronę firmową potwierdzić przypuszczenia), że Skinfood używa do wyrobu kosmetyków różnych smacznych rzeczy. Od dawna wiadomo, że jesteś tym, co jesz. Dlaczego więc nie "jesteś tym, co nakładasz sobie na twarz"?

Od razu rzuciłam się na krem z witaminą C (Skinfood Facial Water Vita-C Cream). Mam ostatnio fazę na kosmetyki z witaminą C, licząc na to, że wybielą mi dwie plamy pigmentacyjne, które jakoś tak się pojawiły niespodziewanie na mojej twarzy. Wklepałam więc i czuję się piękna.
Krem ma konsystencję rzadkiego żelu i bardzo szybko się wchłania, co jest dużym plusem. Nie pachnie niczym. Tuż po nałożeniu daje uczucie wyjątkowej świeżości i nawilżenia. Można go używać w większej ilości, jako maseczki. Zawiera wyciągi z malin, jagód acai, żurawiny i truskawek, a wszystko to zatopione w wodzie z alaskańskiego lodowca (ach!).

Dla dociekliwych pełen skład:

Pozostała zawartość pudełka musi poczekać na swoją kolej. Wolę nie eksperymentować z kilkoma nowymi kosmetykami naraz. Na pewno wypróbuję Black Sugar Mask Wash Off, bo lubię wszelkiego rodzaju maski oczyszczająco-peelingujące.

Pomidorowy tonik otworzę, gdy skończę oliwkową wodę Ziaji, a to jeszcze potrwa. Używam jej na przemian z tonikiem Shiseido, a jeśli otworzę kolejne opakowanie, skończy mi się miejsce w łazienkowej  szufladzie. Tomato Brightening Toner  wędruje więc do szuflady w sypialni z wirtualnym napisem "na potem".

Ciekawym produktem wydaje się być pianka Egg White Pore Meringue Foam. "Dla skóry tak gładkiej, jak gotowane jajko". Hm... Mogę to sobie wyobrazić. Ulotka mówi, że pianka jest przeznaczona dla cery wrażliwej i tłustej, głęboko wnika w skórę, nie podrażnia, ani nie wysusza. Mam suchą skórę, ale wizja głębokiego oczyszczenia kusi. Z drugiej strony kurze białko roztacza przede mną wizję skóry potwornie ściągniętej. Zdaję sobie sprawę, że używanie kosmetyków do tłustej cery na skórze suchej nie jest najmądrzejszym pomysłem, ale jak mam sprawdzić działanie tej pianki, jeśli jej nie sprawdzę na sobie? Eksperymenty na synu odpadają (pytałam, nie był zachwycony).


10.11.2014

MASECZKA WONDERUCI - CACAO BRIGHTENING MASK - MEMEBOX

Kakałko to ja bardzo chętnie w każdych ilościach, w każdej postaci i o każdej porze. Czy mogłam się oprzeć kakaowej maseczce? Nie!

Czy znam tę markę? Nie. Czy potrafię odczytać składniki zapisane hangulem? No skądże. Wiem tylko, że jest tam "real cacao", co widać, a przede wszystkim czuć. Odrobina ryzyka nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Jutro dzień wolny, więc w razie czego jakoś doprowadzę się do stanu używalności.

Kakao (ang. cacao) uzyskiwane poprzez tłoczenie na zimno surowych ziaren kakaowca jest bardzo silnym antyoksydantem. Zawiera magnez, żelazo, potas, wapno, cynk, miedź i mangan. Samo zdrowie.

Słoiczek otwierałam już kilka razy i wąchałam. W środku mamy gęsty kakaowy krem. Pachnie tak mocno gorzką czekoladą, że zjadłabym go ze smakiem na gorącym toście. Ale mam jeszcze odrobinę rozsądku i tabliczkę 85% Lindta pod ręką. W 85% procentach zjedzoną już.


Maseczka ma bardzo gęstą konsystencję i przydałaby się szpatułka do jej nakładania. Można nałożyć ją palcami, co też zrobiłam i piszę. Oto jedyna i niepowtarzalna relacja z działania maseczki na żywo!

Trochę szczypie.

Pięknie się błyszczy. Chciałabym, żeby tak się błyszczały moje czekoladowe polewy.

Po 15 minutach zmyłam ją ciepłą wodą bez większych problemów i bez większego bałaganu na umywalce. Przejrzałam się w lustrze ze wszystkich stron. I nic. Żadnych zmian. Zwykle tuż po użyciu maseczki COŚ widać - skóra jest bardziej napięta, wygładzona, rozświetlona czy oczyszczona. Doskonale widoczne natychmiastowe efekty daje Glamglow w białym i czarnym opakowaniu, te maseczki przyzwyczaiły mnie to spektakularnych efektów tuż po zmyciu.

WondeRuci nie zrobił mi niczego, jeśli nie liczyć piętnastominutowej aromaterapii. To jedyny plus. Poza tym nadal czuję lekkie szczypanie na twarzy, co jest bardzo nieprzyjemne i raczej niepożądane. Szkoda.

Maseczka zapowiadała się obiecująco i apetycznie. Na twarz jej więcej nie nałożę, bo w celach aromaterapeutycznych zrobię sobie zwykłe, gorące kakałko. Dam jej jeszcze szansę na dłoniach, ale najpierw muszę sobie kupić foliowe rękawiczki.

Maseczkę kupiłam w sklepie Memebox za 15$ wraz  z przesyłką. Memebox był tak miły, że wysłał mi dwa opakowania. Napisałam do nich z pytaniem co mam zrobić, bo się czuję niekomfortowo. Od razu sobie wyobrażam, że ktoś tam w dalekiej Korei będzie miał przeze mnie problem. Zgodnie z przewidywaniami ten ktoś w dalekiej Korei nie przejął się takim drobiazgiem, jak dwie maseczki w cenie jednej i oficjalnie dostałam tę drugą gratis. Jestem czysta.

7.11.2014

KANEBO SENSAI MASCARA 38°C - CZYLI MÓJ JEDYNY TUSZ DO RZĘS

Z rzęsami mam problem, bo rzadko je widać.

Mam wrażliwe oczy i z tego powodu zwykle mam spuchnięte powieki. Przyzwyczaiłam się, może to się leczy, nie wiem. Przeważnie wyglądam, jak smutny spaniel, ale miewam też lepsze dni, gdy jednak widać mi rzęsy. Nie używam cieni do powiek, ani kredki (jak żyć?). Ale tusz to podstawa.

Widać czy nie widać, ale bez pomalowanych rzęs, które naturalnie są bardzo jasne,  czuję się źle.

Mogę używać każdego tuszu, jaki wpadnie mi w ręce. Gorzej z jego zmywaniem. Jedynie płyn micelarny Biodermy nie robi mi krzywdy.

I oto odkryłam tusz, który można, a nawet trzeba, zmywać po prostu ciepłą wodą.


Elegancka czarna ulotka srebrnymi literami (zbyt małymi) mówi, że mascara przedłuża każdą rzęsę z osobna i nadaje każdej z nich delikatne i piękne wykończenie. Ulotka nie kłamie, aczkolwiek nie miałabym nic przeciwko większej czcionce.

Tusz jest odporny na łzy, pot i olejki. Mogę to potwierdzić. Płakałam już, pot zalewał mi oczy podczas trzydziestostopniowych upałów w mieście oraz na siłowni (tak, maluję rzęsy idąc na siłownię; a może raczej nie zmywam makijażu wychodząc) i zmywałam twarz olejkiem, nie omijając oczu. Kolor ciągle trzymał się na rzęsach.

Instrukcja obsługi radzi, aby w celu usunięcia tuszu zmoczyć rzęsy ciepłą wodą, a gdy mascara się już wystarczająco zwilży,  zmyć ją za pomocą owej ciepłej wody. 38°C.
Ja moczę wacik, przykładam taki ciepły i mokry  na chwilę do oka, przeciągam po rzęsach i gotowe.

Po nałożeniu tuszu rzęsy wyglądają naprawdę ładnie. Przez cały dzień, aż do wieczora, gdy tusz zaczyna się lekko osypywać, ale to już nie ma znaczenia, bo go zmywam i idę spać.

PS
Ciekawe czy amerykańska wersja nazywa się  100,4 F...