29.12.2014

SU:M37 MIRACLE ROSE CLEANSING STICK - CZYLI MAM, BO INNI TEŻ MAJĄ

Su:m37 Miracle Rose Cleansing Stick. Mydło w sztyfcie, nad którym Internety rozpływają się w zachwycie i zakochują się od pierwszego wejrzenia. Mam i ja.

Taką już mam naturę, że pożądam rzeczy, które są inne niż wszystkie. I co z tego, że w regularnym użyciu mam  kilka produktów do mycia twarzy (dwa pod prysznicem, jeden na umywalce i cztery w szufladzie pod umywalką), skoro sztyftu jeszcze nie próbowałam. Przeczytałam recenzję na jednym z moich ulubionych blogów, skarbnicy wiedzy wszelakiej -  Skin & Beauty Story i zapragnęłam posiąść.

Problem polegał na tym, że cudowny różany sztyft oczyszczający wszędzie był wyprzedany. Pisząc "wszędzie", mam na myśli wszystkie sklepy internetowe oferujące koreańskie kosmetyki. Ale jak widać - udało mi się. Jak za dawnych dobrych czasów (bo pamiętam te czasy) ZAPISAŁAM się na sztyft. Normalnie lista kolejkowa, sprawdzanie obecności i wypad z kolejki, jeśli przegapiłam wywołanie mojego nazwiska;)

Mam go od miesiąca i mogę stwierdzić jedno - myje. Używałam go do zmywania makijażu oraz do porannego mycia twarzy - myje. Poza tym nie zauważyłam żadnych innych cudownych właściwości. Może ja rzeczywiście jestem jakaś inna? Tuż po zastosowaniu czuję lekkie ściąganie skóry, a tego potwornie nie znoszę. Nie mam takiego uczucia ani po olejach, ani po piankach. Lekko się rozczarowałam, bo po entuzjastycznych recenzjach spodziewałam się niewiadomoczego.

Tymczasem mamy taki oto sztyft, w którym znajduje się 80 gramów produktu.


A w środku zatopione płatki damasceńskiej róży.



Kosmetyk jest bardzo przyjemny w stosowaniu. Po nawilżeniu twarzy wodą, wysuwam odrobinę mydła i masuję, masuję, masuję... Wytwarza się dosyć rzadka piana, która szczypie okropnie, jeśli dostanie się do oczu (muszę popracować nad techniką, może po prostu wystarczy się bardziej pochylić nad umywalką). Potem przez chwilę masuję twarz dłońmi, spłukuję pianę, przez chwilę podziwiam w lustrze  naprawdę czystą i odświeżoną skórę, która momentalnie zaczyna błagać o  popsikanie aloesową mgiełką i nałożenie nawilżającego serum i kremu.

Cassandra (Doctor Who)


Sztyft doskonale sprawdza się w podróży. Mamy przynajmniej pewność, że nic  się nie wyleje.
Nie pachnie różami, chociaż spodziewałam się takiego zapachu. Zapach jest delikatnie mydlany. Dla mnie OK.

Ogólnie jestem zadowolona, bo lubię takie wynalazki. Wiem, że po zużyciu tego sztyftu oraz sztyftu... zapasowego (zapobiegliwa jestem, lubię mieć zapasy) nie kupię go ponownie.

Odrobinę się jednak rozczarowałam, bo sztyft nie robi żadnych cudów. Myje. I chyba o to chodzi.

24.11.2014

DLACZEGO NIE LUBIĘ ZAKUPÓW W STACJONARNYM DOUGLASIE

Moja mama zawsze kupowała  swoim dwóm siostrom tusz do rzęs - Barbarze na imieniny, a Krystynie na gwiazdkę. Nie wyobrażam sobie, żeby  ciocie zostały bez tuszu, więc pielęgnuję tę tuszową tradycję.

Tyle tytułem wstępu.

Przejrzałam ofertę w internetowym Douglasie i znalazłam to, co chciałam. Nie lubię jednak robić zakupów, gdy nie mam żadnego kuponu rabatowego, albo nie dostaję wypasionych prezentów. Na początku listopada Douglas mnie nie rozpieszczał - rabaty były marne, a promocje i prezenty beznadziejne. Może to cisza przed gwiazdkową burzą?

Wtem! Dostałam pocztą kupon do sklepu stacjonarnego. Gdy tylko przekroczyłam próg, przypomniałam sobie dlaczego nie lubię robić zakupów w tym jednym konkretnym salonie.

W moim mieście są trzy perfumerie Douglas. Do największej rzadko zaglądam,  bo znajduje się w tej części centrum handlowego, do której jest strasznie daleko z podziemnego parkingu. Średni salon jest na drugim końcu miasta, a do  trzeciego - najmniejszego salonu w jednej z galerii handlowych - mam najbliżej, zawsze po drodze  i zawsze mam tam coś do załatwienia. Wzięłam więc kupon i poszłam kupić ciociom tusze. 

Gdy tylko rzuciłam okiem na świąteczne opakowania, dopadła mnie ekspedientka i stwierdziła, że ten oto tusz jest REWELACYJNY. I właśnie wtedy mi się przypomniało, dlaczego tam nie lubię wchodzić. Otóż pracujące tam panie uważają, że wszytko jest REWELACYJNE. Nie znają innego słowa. Rewelacyjny jest krem na zmarszczki, rewelacyjna jest szminka, rewelacyjny pilniczek i wszystko, co akurat biorę do reki jest REWELACYJNE. Osobiście nie lubię, gdy ekspedientka za mną chodzi i do mnie mówi.

Często czuję się tak, jakbym mówiła w obcym języku.
Dialog taki:
- Chciałabym powąchać L'Eau d"Issey Miyake Mint.
- Mint Tony Guarda?
- Mint Isseya Miyake.
- Przyniosę pani Mint Tony Guarda, zestaw mamy bardzo rewelacyjny.
- Proszę pani... - Tu zaczynam mówić głośno i wyraźnie i szeroko otwierać usta. - Issey. Miyake. Mint.
- Z miętowych może będzie coś z Diora.
- Issey Miyake! - mam ochotę się wydrzeć, ale jestem dobrze wychowana, więc dziękuję za Diora i pytam po raz kolejny o to, co mnie interesuje. Do pani w końcu dociera i  stwierdza, że to może nie u nich, bo to pewnie inne perfumerie mają na wyłączność. O miętowym zapachu Miyake dowiedziałam się  z internetowej strony Douglasa. Szczegół taki nieznaczący.

To samo miałam z serum Clarinsa. Proszę o Double Serum, a pani na to, że mają rewelacyjne serum Diora. Super. Ale proszę Clarinsa. A pani, że mi poleca Diora, bo rewelacyjnie mnie wygładzi. Ja na to, że dziękuję, ale proszę jednak Clarinsa. A pani się upiera przy Diorze. Poprosiłam więc o próbkę, żeby się ode mnie odczepiła, więc chciała mi odlać trochę do słoiczka. Nie znoszę zlewek. Nie znoszę też prosić się o próbki. Przy kasie pani byle jak wrzuciła mi do torby coś, co wyjęła z szuflady. Jakiś zapach.  Aserytwnie (brawo dla mnie! pracuję nad tym) powiedziałam, że wolałabym coś z pielęgnacji. Pani łaskawie otworzyła drugą szufladę i wrzuciła próbkę Yonelle, bo tylko takie próbki tam miała. Kupiłam Diora i Clarinsa, wolałabym próbki Diora i Clarinsa, ale widocznie sobie nie zasłużyłam. 

Dawniej było inaczej, bo pracowały tam inne panie. Nie napadały na mnie, gdy ledwo przekroczyłam próg. Pamiętały, czego używam, potrafiły doradzić, a co najważniejsze - potrafiły mi odradzić, gdy upierałam się za bardzo i niesłusznie. 

Zrealizowałam kupon i kupiłam ciociom to:





Mam nadzieję, że będą zadowolone.

11.11.2014

MEMEBOX #84 CZYLI SZUFLADA POZNAJE SKINFOOD

Niedawno komentując post 2castsinjapan zarzekałam się, że nie będę opisywać mememboxów. Zmieniłam zdanie, gdy dostałam kolejne pudełko, bo po pierwsze muszę o czymś pisać, a po drugie szkoda nie podzielić się swoja małą radochą.

Nie znam Skinfood, bo nie znam większości koreańskich kosmetyków. Miałam nadzieję, że w takim firmowym pudełku będzie przegląd możliwości firmowych i  nie zawiodłam się, co mnie cieszy, bo na otwarcie czeka jeszcze kilka firmowych pudełek - Holika Holika, Tony Moly, Face Shop i Iope. Chociaż otwarcia Iope mogę nie doczekać, bo przesyłka utknęła w urzędzie celnym i od tygodnia nie może się stamtąd wydostać.




W pudełku Skinfood znalazł się podstawowy zestaw do oczyszczania i pielęgnacji twarzy oraz - zupełnie od czapy - cienie do brwi.
Z etykiet, które bardzo mi się podobają, bo wyglądają, jak wydrukowane na domowej drukarce, dowiadujemy się, że Skinfood istnieje od 1957 roku. Zagłębiając się głębiej w lekturę etykiet i załączonej ulotki z opisem produktów, możemy odnieść wrażenie (a po zajrzeniu na ich stronę firmową potwierdzić przypuszczenia), że Skinfood używa do wyrobu kosmetyków różnych smacznych rzeczy. Od dawna wiadomo, że jesteś tym, co jesz. Dlaczego więc nie "jesteś tym, co nakładasz sobie na twarz"?

Od razu rzuciłam się na krem z witaminą C (Skinfood Facial Water Vita-C Cream). Mam ostatnio fazę na kosmetyki z witaminą C, licząc na to, że wybielą mi dwie plamy pigmentacyjne, które jakoś tak się pojawiły niespodziewanie na mojej twarzy. Wklepałam więc i czuję się piękna.
Krem ma konsystencję rzadkiego żelu i bardzo szybko się wchłania, co jest dużym plusem. Nie pachnie niczym. Tuż po nałożeniu daje uczucie wyjątkowej świeżości i nawilżenia. Można go używać w większej ilości, jako maseczki. Zawiera wyciągi z malin, jagód acai, żurawiny i truskawek, a wszystko to zatopione w wodzie z alaskańskiego lodowca (ach!).

Dla dociekliwych pełen skład:

Pozostała zawartość pudełka musi poczekać na swoją kolej. Wolę nie eksperymentować z kilkoma nowymi kosmetykami naraz. Na pewno wypróbuję Black Sugar Mask Wash Off, bo lubię wszelkiego rodzaju maski oczyszczająco-peelingujące.

Pomidorowy tonik otworzę, gdy skończę oliwkową wodę Ziaji, a to jeszcze potrwa. Używam jej na przemian z tonikiem Shiseido, a jeśli otworzę kolejne opakowanie, skończy mi się miejsce w łazienkowej  szufladzie. Tomato Brightening Toner  wędruje więc do szuflady w sypialni z wirtualnym napisem "na potem".

Ciekawym produktem wydaje się być pianka Egg White Pore Meringue Foam. "Dla skóry tak gładkiej, jak gotowane jajko". Hm... Mogę to sobie wyobrazić. Ulotka mówi, że pianka jest przeznaczona dla cery wrażliwej i tłustej, głęboko wnika w skórę, nie podrażnia, ani nie wysusza. Mam suchą skórę, ale wizja głębokiego oczyszczenia kusi. Z drugiej strony kurze białko roztacza przede mną wizję skóry potwornie ściągniętej. Zdaję sobie sprawę, że używanie kosmetyków do tłustej cery na skórze suchej nie jest najmądrzejszym pomysłem, ale jak mam sprawdzić działanie tej pianki, jeśli jej nie sprawdzę na sobie? Eksperymenty na synu odpadają (pytałam, nie był zachwycony).


10.11.2014

MASECZKA WONDERUCI - CACAO BRIGHTENING MASK - MEMEBOX

Kakałko to ja bardzo chętnie w każdych ilościach, w każdej postaci i o każdej porze. Czy mogłam się oprzeć kakaowej maseczce? Nie!

Czy znam tę markę? Nie. Czy potrafię odczytać składniki zapisane hangulem? No skądże. Wiem tylko, że jest tam "real cacao", co widać, a przede wszystkim czuć. Odrobina ryzyka nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Jutro dzień wolny, więc w razie czego jakoś doprowadzę się do stanu używalności.

Kakao (ang. cacao) uzyskiwane poprzez tłoczenie na zimno surowych ziaren kakaowca jest bardzo silnym antyoksydantem. Zawiera magnez, żelazo, potas, wapno, cynk, miedź i mangan. Samo zdrowie.

Słoiczek otwierałam już kilka razy i wąchałam. W środku mamy gęsty kakaowy krem. Pachnie tak mocno gorzką czekoladą, że zjadłabym go ze smakiem na gorącym toście. Ale mam jeszcze odrobinę rozsądku i tabliczkę 85% Lindta pod ręką. W 85% procentach zjedzoną już.


Maseczka ma bardzo gęstą konsystencję i przydałaby się szpatułka do jej nakładania. Można nałożyć ją palcami, co też zrobiłam i piszę. Oto jedyna i niepowtarzalna relacja z działania maseczki na żywo!

Trochę szczypie.

Pięknie się błyszczy. Chciałabym, żeby tak się błyszczały moje czekoladowe polewy.

Po 15 minutach zmyłam ją ciepłą wodą bez większych problemów i bez większego bałaganu na umywalce. Przejrzałam się w lustrze ze wszystkich stron. I nic. Żadnych zmian. Zwykle tuż po użyciu maseczki COŚ widać - skóra jest bardziej napięta, wygładzona, rozświetlona czy oczyszczona. Doskonale widoczne natychmiastowe efekty daje Glamglow w białym i czarnym opakowaniu, te maseczki przyzwyczaiły mnie to spektakularnych efektów tuż po zmyciu.

WondeRuci nie zrobił mi niczego, jeśli nie liczyć piętnastominutowej aromaterapii. To jedyny plus. Poza tym nadal czuję lekkie szczypanie na twarzy, co jest bardzo nieprzyjemne i raczej niepożądane. Szkoda.

Maseczka zapowiadała się obiecująco i apetycznie. Na twarz jej więcej nie nałożę, bo w celach aromaterapeutycznych zrobię sobie zwykłe, gorące kakałko. Dam jej jeszcze szansę na dłoniach, ale najpierw muszę sobie kupić foliowe rękawiczki.

Maseczkę kupiłam w sklepie Memebox za 15$ wraz  z przesyłką. Memebox był tak miły, że wysłał mi dwa opakowania. Napisałam do nich z pytaniem co mam zrobić, bo się czuję niekomfortowo. Od razu sobie wyobrażam, że ktoś tam w dalekiej Korei będzie miał przeze mnie problem. Zgodnie z przewidywaniami ten ktoś w dalekiej Korei nie przejął się takim drobiazgiem, jak dwie maseczki w cenie jednej i oficjalnie dostałam tę drugą gratis. Jestem czysta.

7.11.2014

KANEBO SENSAI MASCARA 38°C - CZYLI MÓJ JEDYNY TUSZ DO RZĘS

Z rzęsami mam problem, bo rzadko je widać.

Mam wrażliwe oczy i z tego powodu zwykle mam spuchnięte powieki. Przyzwyczaiłam się, może to się leczy, nie wiem. Przeważnie wyglądam, jak smutny spaniel, ale miewam też lepsze dni, gdy jednak widać mi rzęsy. Nie używam cieni do powiek, ani kredki (jak żyć?). Ale tusz to podstawa.

Widać czy nie widać, ale bez pomalowanych rzęs, które naturalnie są bardzo jasne,  czuję się źle.

Mogę używać każdego tuszu, jaki wpadnie mi w ręce. Gorzej z jego zmywaniem. Jedynie płyn micelarny Biodermy nie robi mi krzywdy.

I oto odkryłam tusz, który można, a nawet trzeba, zmywać po prostu ciepłą wodą.


Elegancka czarna ulotka srebrnymi literami (zbyt małymi) mówi, że mascara przedłuża każdą rzęsę z osobna i nadaje każdej z nich delikatne i piękne wykończenie. Ulotka nie kłamie, aczkolwiek nie miałabym nic przeciwko większej czcionce.

Tusz jest odporny na łzy, pot i olejki. Mogę to potwierdzić. Płakałam już, pot zalewał mi oczy podczas trzydziestostopniowych upałów w mieście oraz na siłowni (tak, maluję rzęsy idąc na siłownię; a może raczej nie zmywam makijażu wychodząc) i zmywałam twarz olejkiem, nie omijając oczu. Kolor ciągle trzymał się na rzęsach.

Instrukcja obsługi radzi, aby w celu usunięcia tuszu zmoczyć rzęsy ciepłą wodą, a gdy mascara się już wystarczająco zwilży,  zmyć ją za pomocą owej ciepłej wody. 38°C.
Ja moczę wacik, przykładam taki ciepły i mokry  na chwilę do oka, przeciągam po rzęsach i gotowe.

Po nałożeniu tuszu rzęsy wyglądają naprawdę ładnie. Przez cały dzień, aż do wieczora, gdy tusz zaczyna się lekko osypywać, ale to już nie ma znaczenia, bo go zmywam i idę spać.

PS
Ciekawe czy amerykańska wersja nazywa się  100,4 F...

8.10.2014

LANCOME EFFET MIRACLE - MOJA PRAWIE PIERWSZA BAZA

Baza pod makijaż wydawała mi się dotąd produktem zbędnym. Być może dlatego, że nigdy żadnej nie miałam. Chociaż nie, przepraszam. W zestawie próbek Clarinsa (a Clarins to jedna z moich ulubionych marek) trafiło mi  się raz małe opakowanie bazy Lisse Minute. Przyjemny beżowy kolor i nieprzyjemna konsystencja sernika na zimno, do którego dodano zbyt dużo żelatyny.

Według instrukcji obsługi należało nałożyć bazę na twarz i niezwłocznie wykonać makijaż. Spróbowałam tylko raz, efekt był żałosny. Baza bardzo ciężko się rozprowadzała na twarzy (teraz myślę, że może trzeba było ją trochę rozgrzać w dłoniach), po niezwłocznym nałożeniu podkładu całość zaczęła  się rolować, musiałam więc wszystko zmyć i zacząć procedurę robienia się na bóstwo od początku. 

Do nabycia bazy zmusiło mnie nabycie koreańskiego podkładu - poduszeczki Hera (czujecie tę samonakręcającą się spiralę konsumpcji?).  Ponieważ musiałam działać szybko, zamówiłam kosmetyk w internetowym Douglasie (dostawa następnego dnia, nie musiałam się ruszać z domu). 
Początkowo zastanawiałam się nad którąś z baz Clinique, ale ponieważ faza na kosmetyki Clinique ostatnio mi minęła, wybór padł na Effet Miracle Lancome. Głównie dlatego, że opakowanie było różowe.


Zdjęcie z www.douglas.pl


Okazało się jednak, że wybrałam dobrze. Oto co znaczy kobieca intuicja! Baza jest zrobiona na wzór azjatyckich kremów BB - idealna para dla mojego koreańskiego podkładu. Nie wiedziałam tego przed zakupem, ot, szczęście debiutantki.

Przyjemny różowy kolor, konsystencja dosyć gęsta i zwarta, ale bardzo łatwo się rozsmarowuje. 
Angielska wersja mówi, że jest to "Bare Skin Perfection Primer" i muszę przyznać, że  widać  "Perfection" na "Bare Skin". 

Producent obiecuje, że tuż po użyciu:

- skóra jest rozświetlona (jest)
- pory mniej widoczne (o tak!)
- zmarszczki wygładzone (powiedzmy, że mniej widoczne)
- koloryt ujednolicony (nie narzekam na swój koloryt, więc trudno mi powiedzieć)
- skóra się nie błyszczy (potwierdzam elegancki mat - ale mam suchą skórę, więc rzadko mam problemu z błyszczeniem)
- niedoskonałości są prawie niewidoczne (no prawie)
- baza pomaga zatrzymać wilgoć w skórze (po całym dniu skóra była dobrze nawilżona, ale nie potrafię powiedzieć czy to była  bazy czy podkładu)

Myślę, że baza świetnie sprawdzi się wietrzną jesienią i mroźną zimą. Baza, podkład i ewentualnie puder (kolejny kosmetyk, którego nie używam na co dzień, ale noszę się z zamiarem kupna) będą doskonałym odpowiednikiem ubierania się na cebulkę.

Jedyny minus tej bazy jest taki, że jest jej bardzo mało - zaledwie 15 ml. Szybko znika ze słoiczka. 


6.10.2014

HERA UV MIST CUSHION CZYLI MÓJ PIERWSZY KOSMETYK Z KOREI

Czytając o koreańskich podkładach cushion foundation (głównie na tym genialnym blogu o japońskich i koreańskich kosmetykach) zapragnęłam poduszeczkę posiąść i stać się piękna, aż do bólu.

Wybrałam UV Mist Cushion Mineral Clay Water & Smart Layer UV Complex SPF50+/PA+++ (na jednym oddech nie da się wypowiedzieć tej nazwy) w odcieniu N21. Jestem bladolicą blondynką, a to był najjaśniejszy z dostępnych kolorów, więc kupiłam go, nomen omen,  w ciemno.



W gustownym opakowaniu z lusterkiem znajduje się poduszeczka nasączona podkładem (15 g). Nakłada się go na twarz za pomocą dołączonego aplikatora - gąbeczki. Już po pierwszym użyciu upaćkałam ten biały aplikator, po drugim postanowiłam go wyprać i wygląda na to, że większość podkładu wniknęła głęboko w  tę gąbeczkę. Po praniu zrobiła się jednolicie beżowa i już mnie tak nie cieszy, bo jednak śnieżna biel wyglądała znacznie lepiej.
W pudełku jest także dodatkowy wkład z podkładem, ale jeszcze go nie otwierałam (jest szczelnie zamknięty w torebce z metalowej folii) więc nie wiem czego się spodziewać. Ale zapasowej gąbeczki raczej tam nie będzie.




Ponieważ był to mój pierwszy kontakt z podkładem tego typu, kilka dni zajęło mi osiągnięcie satysfakcjonującego efektu.


Dzień 1
Na twarzy wchłonęło się już serum i krem. I chociaż wiem, bo się przygotowałam teoretycznie, że powinnam użyć bazy pod makijaż, rezygnuję, bo chcę nałożyć Herę tak, jak nakładam wszystkie podkłady - szybko. Stoi mi też na przeszkodzie brak bazy w szufladzie (zamawiam ją więc, dając upust zakupoholizmowi). Od razu brudzę paluchami śnieżnobiałą gąbeczkę, bo najpierw musiałam oczywiście pomacać poduszeczkę nasączoną podkładem. Nakładam podkład i jestem zachwycona. Wyglądam promiennie, twarz mam gładką, czuję, że świat należy do mnie -  aż do następnego spojrzenia w lustro trzy godziny później. Podkład ulokował się głównie w zmarszczkach - w pionowej bruździe na czole i w kurzych łapkach wokół oczu. Na policzkach miałam placki w różnych odcieniach, nie wyglądało to dobrze, podkład się jakby złuszczył.

Dzień 2
Czyli powtórka dnia pierwszego, bo zmieniłam tylko poranny krem. Tak, wiem. Brak bazy.

Dzień 3
Nadal brak bazy, ale użyłam kremu BB, Nie pomogło.

Dzień 4
Jeszcze się nie poddałam, chociaż zaczęły mnie ogarniać wątpliwości czy na pewno dobrze zrobiłam eksperymentując z koreańskim podkładem. Pocztą przyszła baza. Wieczorem zrobiłam peeling, na noc zastosowałam nawilżającą maseczkę i z samego rana, po nałożeniu wszystkich specyfików oraz bazy przyszła pora na Herę. 

I w tym momencie zabrzmiały fanfary. Po kilku godzinach zabrzmiały po raz drugi, gdy zerknęłam w lustro - wyglądałam dobrze, nic mi się nie zgromadziło w zmarszczkach. Tu i ówdzie podkład wprawdzie zanikł, ale szybko poprawiłam makijaż  i pokazałam sobie palcami znak zwycięstwa. 

Podoba mi się uczucie tuż po nałożeniu podkładu - twarz jest lekko wilgotna  i  to jest przyjemne. 

Opakowanie w formie puderniczki jest bardzo poręczne, estetyczne i ułatwia zrobienie poprawek.

Po kilku dniach, pomimo szczelnego zamknięcia, poduszeczka z podkładem kompletnie wyschła z wierzchu. Przez chwilę miałam wrażenie, że śnię, bo co to za kosmetyk, który wystarcza tylko na parę razy? Okazało się, że podkład spłynął na dno i pojawia się po mocniejszym przyciśnięciu aplikatora. Dziwnie trochę, ale może to normalne, nie wiem. 

Ogólnie szału nie ma.  Czy jestem rozczarowana? Nie. Lubię wszelkie nowinki, więc jestem zadowolona, że przetestowałam ten podkład. Zużyję go do końca, bo nie jest zły.  Czy kupię go znowu? Nie. Herę nie. 

Kupiłam już IOPE.

Gdzie kupić?
W2Beauty  -  koreański sklep z koreańskimi kosmetykami.
Wysyłka do Polski gratis i zawsze mnóstwo próbek w prezencie.
Rejestrując się w sklepie i podając kod 203063808 otrzymasz 5$ zniżki na pierwsze zamówienie powyżej 30$.
Link do sklepu W2Beauty jest linkiem afiliacyjnym.


24.09.2014

MEMEBOX - SUPERBOX #31 HERBAL COSMETICS

"Nadejszła wiekopomna chwila", gdy otworzyłam swój pierwszy memebox.
Zamówiłam pudełko z kosmetykami roślinnymi.

Żródło: http://us.memebox.com/
Memebox obiecał mi pudełko wypakowane pełnowymiarowymi kosmetykami, a kosmetyki napakowane lawendą, olejkiem  z drzewa herbacianego, rumianku i mięty pieprzowej. Dotrzymał słowa i przysłał mi 6 produktów.
Już na pierwszy rzut oka wiedziałam, że trzech na pewno nie użyję - olejku  różanego, żelu łagodzącyego i soli do kąpieli.





1. Kskin Rose Sense 100% Essential Oil 5 ml (cena rynkowa produktu 42$)

Bardzo nie lubię różanego olejku. Kojarzy mi się z przywożonymi sto lat temu z Bułgarii olejkami w drewnianej buteleczce. Ktoś to pamięta jeszcze? Opakowanie mnie fascynowało, zapach odstręczał, ale ponieważ opakowanie mnie fascynowało, odkręcałam je ciągle i musiałam wąchać. Ble. Dla usprawiedliwienia powiem, że miałam wtedy tylko kilka lat.
Jeżeli ktoś lubi taki olejek, można go używać do aromatycznej kąpieli, do masażu, można go trzymać w szafie z ubraniami i pachnieć różami.

2. Rose Mine  Azulene Calming Gel (29$)

Opakowanie, jak z apteki. W środku żel przeznaczony głównie do łagodzenia oparzeń słonecznych. U nas już jesień, słońca jak na lekarstwo (ha!), ale ulotka mówi, że żel świetnie sprawdza się w biurze, bo nasza skóra potrzebuje ochrony przed ciepłem wytwarzanym przez komputer. Przez tyle lat żyłam w nieświadomości...

3. Skinfood Bath Salt Honey Jasmine 80 g (3$)


Nie używam soli do kąpieli, a to opakowanie dam tacie, który ostatnio zamówił sobie 20 kilo soli. (Czy uzależnienie od kosmetyków przenosi się w genach?). Dodatkowe 80 gram na pewno go ucieszy.  Sól organiczna pochodzi z Australii.

I teraz przechodzimy do trzech kosmetyków, które na pewno wypróbuję na skórze - na razie tylko wąchałam. Jedynym minusem memeboxa jest to, że składy kosmetyków napisane są po koreańsku. Na pewno mogłabym je znaleźć w sieci, ale mi się nie chce szukać. Odrobina ryzyka jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Wypróbuję więc w ciemno:

4. Nasarang Herb B.B. 50+ PA+++ 30 g (46$)



Krem wszystkomający i wszystkorobiący - nawilża, działa przeciwzmarszczkowo, rozjaśnia cerę i chroni przed promieniami UV, kryje niedoskonałości.  Rozsmarowany na dłoni wtopił się w  skórę bez śladu. Jutro sprawdzę, jak się zachowuje na mojej twarzy, ale już go lubię.

5. Calmia Roiboos Aqua Sprinkler Gel Cream 150 ml (34$)

Żel o konsystnecji budyniu, dzięki czemu nie spływa z twarzy -  można go rozpylić, jak mgiełkę, z odległości 20 cm, ale jeśli naciśnie się pompkę tuż przy skórze - z otworu wypływa żel. Magia taka.
Działa jak serum, tonik, emulsja, esencja i nawilżający żel - 5 w 1.
Pachnie cytrusami, świeżo i przyjemnie.



6. I ostatni już kosmetyk na dziś, dla mnie  numer 1 - Calmia Herb Cleansing Oil Gel 100 ml (18$)



Olej do mycia twarzy z organicznymi olejkami - arganowym, lawendowym, rozmarynem, rumiankiem, bazylią i zieloną herbatą.  Na skórze pachnie pudrowo, jak oliwka i puder do pielęgnacji niemowląt.

Pomimo tego, że 50% kosmetyków z tego pudełka pójdzie w świat, jestem bardzo zadowolona z zakupu. Czekam na kolejne pudełko - z kosmetykami czekoladowymi.

23.09.2014

MEMEMBOX - INSTRUKCJA OBSŁUGI

Memebox. Kolejne pudełko-niespodzianka z kosmetykami prosto z Korei.
Ja chciałam tylko pooglądać, naprawdę!

Memebox jest dla wszystkich, którzy lubią:
- kosmetyki
- koreańskie kosmetyki
- niespodzianki
- dreszczyk emocji

Każde pudełko Memebox zawiera od 4 do 8 pełnowymiarowych kosmetyków i kilka mniejszych próbek. Możemy też wybrać Superbox, w którym są wyłacznie kosmetyki pełnowymiarowe.

Kosmetyki dobierane są według pewnego klucza tematycznego. Mamy więc pudełka z produktami czekoladowymi, herbacianymi, kawowymi, do peelingu, do paznokci, do nawilżania, a także pudełka wypełnione kosmetykami koreańskich  firm, np. Holika Holika, Tony Moly czy Banila Co.
To się zmienia niemalże z dnia na dzień, bo niektóre pudełka szybko znikają i pojawiają się nowe.

Można się trochę zagubić w czasie. Pudełko, które zamówiłam jako pierwsze,  przyjdzie dopiero w październiku. Pudełko, które zamówiłam jako trzecie, przyszło jako pierwsze. Są już w sprzedaży pudełka, które będą wysyłane dopiero za trzy miesiące, ale jest więcej, niż pewne, że za miesiąc już nie będą dostępne i można nie zdążyć z zakupem. Jak żyć?!

Plus dla zakupoholików jest taki, że można zrezygnować z dokonanego zakupu na 3 dni przed planowaną datą wysyłki. Działa. Sprawdziłam empirycznie. Wysłałam email z prośbą o anulowanie zamówienia, następnego dnia otrzymałam odpowiedź z potwierdzeniem i pieniądze błyskawicznie zostały mi zwrócone. Zrezygnowałam z pudełka Tony Moly , gdy przypadkiem zobaczyłam, co zawiera. Nie ma niespodzianki, nie ma fanu. Teraz oczywiście żałuję, ale na pewno pocieszę się niedługo innym pudełkiem. Tymczasem dzisiaj przyszło moje pierwsze (czyli trzecie). O tym, co w środku, napiszę wkrótce. Z zewnątrz wygląda bardzo zachęcająco.


Po zalogowaniu się na stronie Memebox otrzymujemy rabat na pierwsze zamówienie. Można też korzystać z kodów rabatowych (rabaty kwotowe lub tańsza przesyłka), które raz za razem pojawiają się na stronie Memebox lub u blogerów. Po prawej stronie będę publikowąć moje  kody rabatowe oraz afiliacyjne linki do produktów. 

Jeśli macie jakieś pytania dotyczące Memebox - pytajcie.

19.09.2014

BOXY CZYLI ZAGUBIONA W PUDEŁKOWYM ŚWIECIE

Ostatnio spędzam mnóstwo czasu na przeglądaniu ofert pudełek-niespodzianek. Bardzo mnie bawi kupowanie kota w worku (hm, w pudełku raczej), te emocje tuż  przed podniesieniem wieczka - bezcenne.

Utknęłam na dłużej na stronie z Memebox - pudełkami z koreańskimi kosmetykami. Zamówiłam jedno, a jakże. No i czekam. Przy okazji odkryłam, że w Internetach istnieje zupełnie odrębny świat, w którym żyją ludzie totalnie uzależnieni od pudełek, kuponów, zniżek i dodatkowych punktów na kolejne zakupy kolejnego pudełka. Nie jestem sama, ha!

Właściwie mogłabym dołączyć na fejsie do strony "Jaram się koreańskimi kosmetykami". Gdyby była taka strona, bo jeszcze nie ma - sprawdziłam.

Ilu koreańskich kosmetyków użyłam w swoim życiu? Na razie dwóch, przy czym jeden był próbką kremu BB z It's skin. Drugi testuję od dwóch dni i wkrótce o nim napiszę, ale muszę jeszcze poeksperymentować. Nie jestem w pełni zadowolona, więc podejrzewam, że coś nie tak z moją twarzą. Bo przecież to nie może być wina koreańskeigo kosmetyku! O nie!

Szybko się uzależniam, ale równie szybko się zniechęcam. Stąd ta notka quasi kosmetyczna, aby mi blog się nie skończył, zanim jeszcze się zaczął na dobre.

Testuję to cudo:

HERA UV Mist Cushion SPF50 PA


1.09.2014

KANEBO SENSAI SILKY PURIFYING CZYLI KUPUJĘ, BO JEST PROMOCJA


Kanebo zmieniło ostatnio wygląd opakowań większości produktów. W związku z tym w lipcu w internetowym Douglasie pojawiła się kusząca promocja na kosmetyki do demakijażu w starych opakowaniach. Przy zakupie dwóch wybranych produktów z linii Sensai Silky Purifying, za drugi płaciło się złotówkę. Za pierwszy 228 zł.  

Usiłuję sobie przypomnieć czego ja właściwie używam do mycia?  Ostatnio przez kilka miesięcy korzystałam ze zgromadzonych miniaturek i prezentów od  Shiseido i Clinique. To było wtedy, gdy postanowiłam zrobić odwyk,wysprzątałam szufladę  i po podliczeniu tubek i słoiczków okazało się, że mogę nie wychodzić na kosmetyczne zakupy przez jakieś szesnaście miesięcy. Po czym w Douglasie pojawiła się taka okazja! Zwykle nie wydaję zbyt wiele na produkty do mycia twarzy (no dobrze, nie wspominajmy może oleju Shu Uemura, który musiałam mieć i trochę przesadziłam). Poza tym większość produktów tego typu jest bardzo wydajna, co mnie też denerwuje, bo nie chce się taka pianka skończyć tygodniami, a ja lubię sobie coś czasem zmienić. Często.


Zamówiłam więc kremowy balsam (na zdjęciu w środku) i piankę (z prawej). 
Enzymatyczny peeling w formie proszku (ten z lewej) mam już dosyć długo. Jego wydajność mnie zabija, ale używam go tylko raz lub dwa razy w tygodniu. Czasem ginie mi  w czeluściach szuflady na dłużej i odkrywam go ponownie podczas przeglądania zawartości. Chciałam pokazać, jak wygląda, ale gdy zrobiłam mu zdjęcie na dłoni, przeraziłam się swoją dłonią. Na zbliżeniu wygląda staro i ponuro. Muszę kupić jakiś krem! 

1. Silky Purifying Cleansinng Balm. Zalecany jest do użycia wieczorem. Doskonale zmywa makijaż i nie pozostawia uczucia ściągniętej skóry. Ma delikatną, kremową konsystencję, a gdy się go rozprowadzi na twarzy magicznie zmienia się w olejek. 

2. Silky Purifying Foaming Facial Wash to bardzo delikatna pianka przeznaczona do cery normalnej ze skłonnościami do przetłuszczania się oraz cery mieszanej. Czyli nie dla mojej, bo mam cerę suchą. Tak właśnie się kończą zakupy pod wpływem impulsu, gdy widzę napis "promocja" i drżącymi rękami wrzucam produkty do wirtualnego koszyka, byle tylko skorzystać. 

Czy już pora na terapię?


31.08.2014

THE BODY SHOP czyli JA WIEDZIAŁAM, ŻE TAK BĘDZIE

Będąc (młodą lekarką) w katowickiej galerii handlowej natknęłam się na sklep The Body Shop.  U nas go nie ma, więc weszłam. I trudno mi było wyjść. Postanowiłam, że kupię tylko jedną rzecz, ale kto by myślał racjonalnie otoczony kosmetykami ze wszystkich stron.

Najpierw chciałam wyłącznie żel pod prysznic z olejkiem arganowym, ale gdy się okazało, że cztery butelki kosztują prawie tyle samo, co dwie, kupiłam cztery o różnych zapachach. Taka okazja! A potem jeszcze bananowy szampon i drugi szampon za grosz. Nareszcie się porządnie umyję!

Zakupy w The Body Shop - na zdjęciu niewielka część łupów, bo reszta stoi już na półce pod prysznicem

Zakup bananowego szamponu potwierdził tylko fakt, że jestem zakupoholiczką. Banany lubię w oryginale, za kosmetykami o owocowych zapachach nie przepadam, ale skoro druga butelka była gratis, no to mam dwa opakowania szamponu, którego zapach mi się nie podoba. 

Ciekawa jestem czy żel z olejkiem arganowym będzie dobrze nawilżał. Nie lubię używać balsamów do ciała, chociaż w moim wieku jest do zdecydowanie wskazane. Kilka dni bez balsamu i moja skóra zaczyna się sypać.  Nie mam tego problemu, gdy używam olejku pod prysznic z olejkiem arganowym Tradition de Hammam z Yves Rocher. Zobaczymy, jak się spisze żel z The Body Shop.


21.08.2014

STEAMCREAM - ODSŁONA PIERWSZA


W poszukiwaniu kremu nawilżającego trafiłam na stronę Steamcream (www.steamcream.co.uk).
Od razu zachwyciły mnie pudełeczka i wiedziałam, że muszę je mieć, niezależnie od tego, co jest w środku. 
Akurat trwała promocja - 2 dowolne opakowania za 25 euro i bezpłatna przesyłka do Polski*. Taka okazja! Kupiłam więc dwa opakowania z japońskimi wzorami.

Steamcream


Dopiero po chwili zaczęłam czytać, co ja właściwie kupiłam. Cudo jakieś. Krem jest pełen naturalnych składników, eterycznych olejków i pielęgnujących olejków połączonych za pomocą pary wodnej w delikatną emulsję. Dzięki takiemu procesowi produkcji,  tuż po dotknięciu skóry z emulsji uwalnia się mnóstwo dobra i wnika tam, gdzie najbardziej tego potrzebujesz. Brzmi pięknie.

Opakowanie jest cudowne, ale niezbyt poręczne. Pudełko było zabezpieczone taśmą i po jej oderwaniu pozostał kleisty ślad. Muszę go wyszorować, albo będę się za każdym razem przyklejać. Po odkręceniu wieczka najpierw pojawia się zapach lawendy, a pod wieczkiem - niezwykle lekki krem, wygląda, jak pianka. Nałożyłam go rano na twarz i miałam uczucie deja vu. Ten zapach! Pamiętam go z dzieciństwa, bo tak pachniała moja mama. Nie wiem jakiego kremu używała i nie mogę już jej o to zapytać, ale obstawiam Panią Walewską. Będę musiała sprawdzić w drogerii, jak Pani Walewska pachnie.

Po powrocie z pracy zmyłam makijaż i wklepałam Steamcream jeszcze raz. Wchłonął się błyskawicznie. Jednak po kilku godzinach mam wrażenie, że na twarzy mam lekki film. Pocieram policzek - jest śliski, ale palce pozostają suche. Może to jest właśnie uczucie dobrze nawilżonej skóry? Dam mu tydzień i zobaczę, co się stanie. 


*Zwykle puszka kremu o pojemności 75 ml kosztuje 16,50 euro + 2,50 euro za przesyłkę. Przesyłka jest bezpłatna przy zakupach powyżej 20 euro. Od chwili złożenia zamówienia do momentu otrzymania przesyłki minęło 7 dni. 


BEGLOSSY VS SHINYBOX - SIERPIEŃ 2014 - CZĘŚĆ II

Sierpniowa edycja Shinybox rozczarowała mnie do tego stopnia, że chyba zrezygnuję z subskrypcji (he, he, na pewno, już to widzę).

Tym razem zawartość mnie zawiodła. Masło do ciała z olejkiem arganowym z The Body Shop to jedyny produkt, którego użyję z przyjemnością. 

Być może, ale tylko być może,  intensywnie nawilżający krem Bandi znajdzie miejsce w szufladzie z kremami. Rozsmarowałam go na dłoni - szybko się wchłonął, pachnie bardzo delikatnie i mam wrażenie ogromnej świeżości. Czy ma szansę trafić na twarz? O tym w następnym odcinku.

Bo tutaj mogłabym skończyć pisanie. Próbka serum Dermiki, brzydkie opakowanie mgiełki do ociężałych nóg (nie mam ociężałych nóg) Yasumi, konturówka do brwi firmy, której dotąd nie znałam (Glazel) i trzy saszetki z czymś z firmy Barwa (tej firmy też nie znałam) nie podobały mi się, nie będę używać i nawet nie spróbuję, bo nie (tutaj tupię nogą ze złości). Czy dać Shiny ostatnią szansę? 

Które pudełko stanie na podium?
Bezapelacyjnie w sierpniu moim faworytem jest Glossybox (fanfary!).
8 kosmetyków, z których tylko dwóch  nie wypróbuję (balsam Joanny do suchych miejsc i Top Coat Nails Inc.), ale za to znam kogoś, kto się z nich ucieszy.
Plus za zestaw korektorów, który oszczędził mi planowanego wydatku na korektor (o ile mnie nie uczuli).
Jeśli pozostałe kosmetyki nie sprawdzą się na twarzy, wylądują na dłoniach, albo na stopach. Nic nie może się zmarnować.

Shinybox. Ech, szkoda gadać...

20.08.2014

BEGLOSSY VS SHINYBOX - SIERPIEŃ 2014 - CZĘŚĆ I

Kupuję obydwa pudełka prawie od samego początku.  Przede wszystkim dlatego, że lubię niespodzianki.  Wracam z pracy z pudełkiem, robię sobie kawę, zdejmuję wieczko, odsuwam bibułkę i…  No właśnie. Bywa różnie. Czasem jest to okrzyk – ale super! Czasem wielkie rozczarowanie. Czasem myślę, że mogło być lepiej. Bardzo często postanawiam zrezygnować z dalszych zakupów i nie zamawiać kolejnego pakietu.  Po czym przychodzi ostatnie opłacone pudełko, które rodzi okrzyk – ale super !  I decyduję się jednak przedłużyć subskrypcję.  

Tak było dzisiaj – ostatnie opłacone pudełko beGlossy, po którym na pewno już miałam zrezygnować z zakupu kolejnego, bo ostatnio zawartość wcale mi się nie podobała, nie było tam niczego dla mnie i w ogóle wyrzucone pieniądze! A tymczasem zdejmuję wieczko, oblewam siebie i pudełko kawą, wyszarpuję bibułkę, żeby nie zamoczyć kosmetyków i uśmiecham się od ucha do ucha.

Bo w pudełku pachnącym pomarańczami leżą sobie:




IWOSTIN – SENSITIA Żel do mycia hipoalergiczny 100 ml przeznaczony do skóry wrażliwej, alergicznej i skłonnej do podrażnień. Czyli specjalnie dla mnie. Dziękuję Ci, beGlossy. 


SO SUSAN - Concealer Quad. Zestaw korektorów w czterech odcieniach. Pierwszy raz słyszę o tej firmie, ale beGlossy słyszało chyba, że rozglądam się za jakimś korektorem. 

DAX Cosmetics Cashmere illuminator – rozświetlający krem liftingujący  15 ml
Według opisu na opakowaniu usuwa oznaki zmęczenie i stresu. Skąd oni wiedzą czego mi akurat potrzeba? Nie kupuję tej marki, ale gdy się pojawia w pudełkach – używam. 

OLAY Anti-Wrinkle Instant Hydration eye cream 30+
Nie wiem czy zadziała na moje zmarszczki sporo ponad 30+.  Nie wiem czy w ogóle go wypróbuję, bo trochę boję się eksperymentować z kremami pod oczy. Intrygują mnie zawarte w kremie „oceaniczne ekstrakty botaniczne” czyli wyciąg z brunatnych alg (w zestawie składników jako Laminaria Saccharina Extract).  Lubię kosmetyki z algami. Może więc się skuszę, kto wie.

NAILS Inc. Westminster Bridge Matte Top Coat.
Niekoniecznie. Rzadko sama maluję paznokcie.  Przez cały dzień stukam w klawiaturę i lakier błyskawicznie mi odpada. Powinnam popracować nad uderzaniem opuszkami palców, nie paznokciami, ale komu by się chciało tak radykalnie zmieniać na starość? Noszę paznokcie obcięte króciutko, bo ciut dłuższe przeszkadzają mi  w grze na skrzypcach. Gdy zostawiam samochód w myjni, spędzam niecałą godzinę w salonie OPI, gdzie robię sobie japoński manicure, a czasem zwykły manicure z delikatnym, różowym lakierem. 

JOANNA – Balsam do suchych miejsc 3 w 1 – z masłem pomarańczowym, z masłem shea i witaminą E. 3 w 1 dotyczą chyba tych składników, nie suchych miejsc typu łokcie, usta i paznokcie. Raczej nie wypróbuję, bo mam mnóstwo balsamów do ust, balsamów do ciała, a jeśli chodzi o paznokcie, to patrz punkt 4.  

ORGANIQUE –śliczne mydło glicerynowe pomarańcza z chili. Nie używam mydeł w stałej postaci. To jest wyjątkowo miłe dla oka i chyba dzięki niemu pudełko tak ładnie pachnie.


I na koniec najmniejszy kosmetyk, która sprawił mi najwięcej radości. Trzygramowa tubka japońskiego kremu Yu-Be.  Jestem uzależniona od kremów. Z Japonią też mam pewne uzależniające związki. Japoński krem? Ha! 


Cdn.