15.05.2015

INNISFREE GREEN TEA SLEEPING PACK CZYLI ZIELONA HERBATA W NATARCIU


Zaszalałam kiedyś w internetowym sklepie Innisfree. I to dwa razy. Ale jak tu nie szaleć, skoro wchodzi się do sklepu, a tam taka okazja! Kup 10 maseczek, kolejne dziesięć otrzymasz gratis. Kup 2 kremy do rąk, a ten drugi też będzie gratis. Ale który wybrać, gdy jest dziesięć różnych kremów, no to wzięłam wszystkie. A potem udało mi się namówić syna do wypróbowania maseczki w płachcie z olejkiem z drzewa herbacianego. Wierzcie mi, nie było to łatwe i dużo czasu upłynęło, zanim się zgodził. Może dlatego, że jak każdy facet wyłącza słuchanie po trzecim zdaniu i większość istotnych rzeczy po prostu do niego nie dociera. Łatwiej byłoby po prostu powiedzieć: Maseczka! 10 minut! Teraz! I darować sobie wykład na temat korzyści, jakie niesie regularna pielęgnacja skóry. Ale jakoś się udało, przeżył i co ważniejsze - poprosił o jeszcze. No to znowu musiałam zrobić zakupy. Po prostu nie miałam wyjścia.
I kupiłam sobie kilka kosmetyków z linii Green Tea - zielona herbata, pełna aminokwasów, minerałów i antyoksydantów.

Innisfree jest firmą koreańską, a składniki jej kosmetyków pochodzą z wulkanicznej wyspy Jeju. Produkty  Innisfree nie zawierają parabenów, parafiny, sztucznych barwników ani  konserwantów. Żyć nie umierać!

Na pierwszy ogień poszła maseczka na noc, zwana sleeping packiem. 
Według instrukcji należy ją nakładać jako ostatni etap wieczornej pielęgnacji. Bywa więc tak, że nakładam ją po serum i kremie, a czasem bywa tak, że nakładam ją jako jedyny wieczorny kosmetyk. Bo nie mam siły na więcej.  Ale nigdy, przenigdy nie zapominam o dokładnym oczyszczeniu skóry. 

Maseczka znajduje się w plastikowym, zakręcanym słoiczku. A słoiczek w kartonowym pudełku. Witamy w świecie firm kosmetycznych dumnych ze swojej dbałości o środowisko naturalne. Czasem mam wrażenie, że one specjalnie mnożą opakowania, żeby klient miał co recyklingować.



W środku mamy biały żel i maleńkie, białe kaspułki. 






Drażni mnie zapach. Teoretycznie powinien być świeży, herbaciany - tego spodziewałabym się po kosmetyku z zieloną herbata. W ostateczności mógłby w ogóle nie pachnieć. Tymczasem, za każdym razem, gdy nakładam maseczkę, mam wrażenie, że pojawia się obok mnie mój dawno zmarły dziadek skropiony obficie swoją ulubioną Przemysławką.

Po kilku minutach od nałożenia maseczka całkowicie się wchłania i nie ma po niej śladu, co jest trochę dziwne. Używam też jaśminowego sleeping packu Dr. MJ, który był w jednym z Memeboxów. Nawet jeśli część wcieram w nocy w poduszkę, rano mam na twarzy śliską warstwę, którą muszę zmywać. Innisfree znika bez śladu. I nie robi mi kompletnie nic. Ani nie nawilża, ani nawet nie pachnie herbatą.  Wyjątkowo nietrafiony zakup. 

5 komentarzy:

  1. Uff czyli nie muszę żałować, że jeszcze jej nie mam :D
    A tym bardziej, że przesuszem swobodnie mogę konkurować z Saharą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam jeszcze jedną maskę z Innisfree - z witaminą C, ale w sumie nie wiem czy warto ją otwierać...

      Usuń
  2. Otwórz, co masz żyć w niepewności :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie słyszałam o tej firmie wcześniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To koreańska firma, bardzo eko. Najbardziej lubię ich maseczki w płachcie, a przy okazji zakupów maseczek, wrzucam do koszyka coś jeszcze.

      Usuń